Co kraj to obyczaj

Zabierałam się za pisanie tekstu na temat walki z wymówkami dotyczącymi pozbywania się rzeczy, ale gdzieś tak w połowie mnie olśniło, że chyba jeszcze za wcześnie. Bo co dałby taki tekst? Pomógłby Ci w czymś? Zmotywowałby Cię do wywalenia rzeczy?

Nie sądzę.

Przypuszczam, że prędzej wpędziłby Cię w jeszcze większe poczucie bezsilności wynikające z tego, że mimo sensownych i jak najbardziej racjonalnych argumentów – nadal nie jesteś w stanie poradzić sobie z problemem i ciągle kusi Cię, żeby te wszystkie Twoje skarby zachować. Tzn. prawdopodobnie masz chęć i nawet szczery zamiar pozbycia się z domu nadmiaru rzeczy. Ale tak ogólnie. Ogólnie wiesz, że masz za dużo i czegoś trzeba by się pozbyć. Jednak kiedy przechodzisz do konkretu, to okazuje się, że nie ma za bardzo czego, bo to się przyda, tamtego szkoda i tak dalej. No i zły humor, rezygnacja i poczucie beznadziei gotowe.

Dlatego doszłam do wniosku, że z argumentami i tłumaczeniem jeszcze zaczekam. Bo takie argumenty i próba przekonywania „na siłę” to nic innego jak leczenie objawowe. Nie chcesz się czegoś pozbyć, a ja będę Cię przekonywać, że powinnaś. Skutki mogą być dwa: albo pozbędziesz się z trudem i będziesz mieć wyrzuty sumienia, albo nie pozbędziesz się i będziesz mieć zły humor, który może doprowadzić nawet do tego, że mnie znielubisz, bo to ja Cię w ten zły humor wpędzam. No to po co nam to?

Chyba sensowniej byłoby – zamiast się kłócić i próbować na siłę zwalczyć objawy – poszukać prawdziwej przyczyny problemu. Nie wychodzić od tego, dlaczego powinnaś się czegoś pozbyć, tylko zastanowić się nad tym dlaczego tak bardzo nie chcesz się pozbywać swoich rzeczy. Bo ja wiem dlaczego tak jest, chociaż może Ty sama tego nie wiesz. Wiem nawet, że to wcale nie jest Twoja wina i że pierwotna przyczyna takiego zachowania nie ma kompletnie nic wspólnego z Tobą. Tak naprawdę to wcale nie Ty podejmujesz decyzję o tym, że wszystko Ci jest potrzebne i nie Twój własny głos w głowie sprzeciwia się, kiedy próbujesz się czegoś pozbyć. Czyj więc?

Ludzie się różnią

To będzie strasznie niepoprawne, co teraz napiszę, ale to niestety (albo i stety) fakt: Ludzie nie są tacy sami. I nie chodzi mi o to, że każdy człowiek jest inny i dzięki temu jest „wyjątkowy”. Chodzi o to, że ludzie w różnych częściach świata zwyczajnie, biologicznie różnią się od siebie. Mieszkaniec Afryki zdecydowanie różni się od mieszkańca Europy. A mieszkaniec Europy różni się od mieszkańca Azji. Nie ważne jak bardzo będziemy temu zaprzeczać. Tak jest i już.

Różnią nas cechy czysto biologiczne wynikające np. z:

  • temperatury, czy nasłonecznienia na danym obszarze, objawiające się np. kolorem skóry lub wyglądem włosów,
  • charakterystyki terytorium siedlisk, objawiające się np. wzrostem, rozmieszczeniem masy mięśniowej, czy tkanki tłuszczowej,
  • rodzaju i ilości pożywienia, objawiające się np. upodobaniem do konkretnych smaków i zapachów, prędkością metabolizmu różnych substancji,

Ale to nie wszystko. Nie tylko natura nas kształtuje. Na nasz wygląd, zachowanie, odruchy i nawet na nasze myślenie mają też wpływ kompletnie inne czynniki – część z nich wynika pierwotnie z uwarunkowań naturalnych, a część z nich wynika z zupełnie innych i czasem trochę dziwnych przyczyn.

Poznaj swoją historię

Co w szczególności kształtuje nasz sposób myślenia? To, czego tak bardzo nie lubimy się uczyć, bo jest naprawdę strasznie nudne:

  1. Geografia
  2. Historia
  3. Filozofia

Geografia

Czynniki geograficzne warunkują nam postrzeganie przestrzeni i dóbr w kategoriach praktycznych. Jeżeli mieszkanie na jakimś terenie nie dostarcza Ci przez cały rok schronienia i pożywienia, to normalne, że się przeniesiesz. Ale jeżeli jesteś kulturą pierwotną i nie masz samochodu, to przeniesiesz się tylko tam gdzie przejdziesz piechotą albo dojedziesz na koniu. Jeżeli tam też skończy się pożywienie to pójdziesz dalej. I w ten sposób stworzysz kulturę koczowniczą, która musi się przemieszczać, żeby przeżyć. A skoro się przemieszcza, to może mieć „na stałe” tylko absolutne minimum, które jest w stanie unieść i zabrać ze sobą wszędzie.

Możesz też trafić w miejsce mlekiem i miodem płynące i stworzyć kulturę osadniczą. Ale tu też masz dwie opcje – albo trafisz na wielki i „płodny” kontynent, po którym możesz się panoszyć do woli, albo na równie płodną malutką wysepkę, na której musisz się gnieździć w ograniczonym metrażu, żeby nie marnować przestrzeni na której rośnie i pasie się żarcie 😉 Tam gdzie ludzi jest mało a miejsca dużo – możesz się odseparować i zacząć gromadzić dobra, które pozwolą Ci na samowystarczalność a także staną się oznaką dobrobytu oraz statusu społecznego. A tam gdzie jest ciasno musisz sobie jakoś radzić. Dóbr nie masz co gromadzić, bo po pierwsze nie bardzo masz gdzie je trzymać, a po drugie masz w chałupie całą wioskę, więc wszystko, czego nie masz na stałe przyczepionego do ciała to Ci prędzej czy później ukradną. No i na dobrą sprawę nie potrzebujesz mieć wszystkiego. W końcu i tak mieszkacie na kupie, a każdy ma coś, więc zawsze możesz pożyczyć.

Historia

Mamy to szczęście, że wyrośliśmy już z poziomu kultur pierwotnych, więc te argumenty geograficznie nie koniecznie mają u nas zastosowanie wprost – czasem zostają w formie wierzeń i tradycji, które się po prostu bezrefleksyjnie powiela, bo od zawsze tak było. Nawet jeżeli przyczyna, dla której tak było dawno już przestała istnieć. Ale to, że te kultury zostawiliśmy za sobą wiąże się również tym, że przez setki czy nawet tysiące lat bardzo, bardzo, bardzo wiele przeszliśmy. I pisząc „my” mam tu na myśli w zasadzie cały świat. Odkrycia geograficzne, rozwój technologii, produkcja masowa, wojny, przesiedlenia, zmiany władców, a nawet całych ustrojów politycznych. Niewolnictwo, feudalizm, totalitaryzm. Naprawdę dużo się działo i dzieje się nadal. A my jesteśmy jakimś tam pyłkiem zawieszonym na kartach tej historii. Ale żeby zostać akurat tym – konkretnym pyłkiem, nasi przodkowie, nasze narody i nasze terytoria musiały bardzo wiele przejść. I to wszystko również zostawiło po sobie jakiś ślad. Czasem w kulturze, czasem w wierzeniach, a czasem w naszej psychice.

Dziwisz się, że Twoja babcia zbiera absolutnie, kompletnie wszystko i każdą rzecz uznaje za niesamowicie cenną? A czy Twoja babcia w czasie wojny miała buty? Miała co jeść? Miała za co to jedzenie kupić, albo chociaż gdzie je kupić? A co miała po wojnie? Czy Twoja babcia 40 – 50 lat temu mogła pojechać do marketu i kupić co jej się żywnie podoba? Mogła mieć masę dupereli? Nawet jeżeli miała masę pieniędzy – myślisz, że mogła sobie sprowadzić z Nowego Jorku albo z Londynu kreację na sylwestra?

Nie. Nie mogła. Nie mogła nic kupić, bo NIC NIE BYŁO. Nie mogła sprowadzić z zagranicy, bo uwierz mi lub nie, ale kiedyś nie było internetu. I nie było Unii Europejskiej. A na granicy stali smutni panowie w mundurach i nie wypuszczali z kraju. Nasze babcie zostawiały stare ubrania na ścierki, bo NIE MOGŁY iść do sklepu i kupić ścierek. Zostawiały wszystkie słoiki, bo nie było Tesco, w którym byłaby cała wystawka Mason Jar. Dzieci nosiły ciuchy jedno po drugim, po całej rodzinie, bo kupienie nowych graniczyło z cudem. Żaden skrawek materiału, tasiemki, łańcuszka, czy guziczka nie mógł być wyrzucony, bo mógł stać się wieczorową kreacją, naszyjnikiem, torebką, ubrankiem dla lalki, pluszakiem, broszką, ścierką do podłogi albo wszystkim innym, co akurat było potrzebne, a czego nie dało się kupić.

I teraz pomyśl, że Twoja babcia spędziła większość życia w takim świecie. A Twoja mama prawdopodobnie całą młodość. Dziwisz się babci, że wszystko jej potrzebne?

Twoja mama urodziła się zapewne jeszcze w tych samych czasach. Jak myślisz? Jaką podstawową wiedzę wpajała jej mama w dzieciństwie? Co jej mówiła na temat pozbywania się rzeczy?

Nie wolno bezmyślnie wyrzucać, bo może się przydać!

I Twoja mama z tą podstawową wiedzą dorastała. W między czasie nasz mały, lokalny świat się trochę zmienił. Urodziłaś się Ty. I jaką wiedzę wpoiła Ci mama? I babcia?

Przeżyłaś sporą część życia z tą wiedzą i z takim przekonaniem, a teraz nagle ja i sporo innych internetów, wmawiamy Ci, że Twoja mama i Twoja babcia przez całe życie Cię okłamywały, bo tak naprawdę to te wszystkie duperele nie są do niczego potrzebne, powinnaś się wszystkiego pozbyć, a tak właściwie to niebo jest żółte w zielone kropki, a Ty durna wierzysz, że jest niebieskie.

No to co Ty masz w tej sytuacji myśleć?

Jak masz się czuć?

To normalne i zupełnie zrozumiałe, że czujesz się zniechęcona, zrezygnowana, a czasem wręcz zbulwersowana. Zdziwiłabym się jakbyś czuła się inaczej. Tylko, że jak to zwykle w życiu bywa – jest jedno „ale”. Twoja babcia i Twoja mama miały rację i całe życie mówiły Ci prawdę. Starały się wychować Cię tak, żeby było Ci w życiu jak najłatwiej. Robiły co mogły, żeby Cię dobrze przygotować do samodzielności i żeby Ci pomóc jak to tylko możliwe. ALE czasy się zmieniły. Twój świat nie jest światem Twojej mamy, ani Twojej babci. Nie musisz łatać dziur, szyć sobie ubrań, donaszać rzeczy po starszej siostrze. Nie musisz kupować wszystkiego jak leci „bo rzucili” ani trzymać później tego latami po szafach, „bo więcej nie uda Ci się dostać”. Jak coś Ci jest potrzebne to możesz pójść do sklepu i to kupić. Mało tego! Możesz nawet poszukać w internecie i dostać za darmo. Nie mówię, że najpiękniejsze i idealne, ale jeśli kiedyś będziesz pod kreską i nie będzie Cię stać na biurko dla dziecka, to wejdziesz na pierwszy lepszy serwis ogłoszeniowy i znajdziesz 50 biurek, które ludzie oddadzą za darmo. Albo za tabliczkę czekolady. Nagle przyjdzie trzęsienie ziemi i stłucze Ci wszystkie talerze, a wieczorem przychodzą goście? Jak chwilę poszukasz to znajdziesz cały zestaw. A jak masz 10 zł, to nawet z ręcznie malowanej i pozłacanej porcelany. Nie mówiąc już o tym, że niezależnie od tego jak bardzo mało zarabiasz – uwierz mi, że jak za trzy lata Twoje dziecko pójdzie do podstawówki i będzie potrzebowało pól metra wstążeczki na plastykę, to stać Cię będzie, żeby pójść do pasmanterii i zapłacić te 60 groszy za wstążkę w takim kolorze jaki się dziecku spodoba. I Twoją mamę, a nawet Twoją babcię też zawsze było na to stać. Tylko, że wtedy kiedy Twoja mama chodziła do podstawówki – w pasmanterii mogło nie być wstążek.

Nie muszę chyba pisać, że to oczywiście tylko przykład, bo historykiem gospodarczym nie jestem i nie mam ochoty wdawać się w szczegóły co konkretnie i w jakich latach można było dostać, a czego absolutnie nie było. Chodzi o zasadę. Chodzi o to, że moja prywatna babcia – nie obeznana z internetem, czasem się dziwi niektórym moim rzeczom. Nie dlatego, że wydałam pieniądze. Nie dlatego, że mi to niepotrzebne. Tylko dlatego, że nawet nie wiedziała, że coś takiego istnieje i do tego jest dostępne ot tak – w sklepie. Idziesz i kupujesz. Że już nie wspomnę nawet o sytuacjach, kiedy zamawiałam mężowi prezenty na różne okazje – raz ze Szwecji, raz z Irlandii. Zawsze zamawiam do babci, żeby mąż się przez przypadek nie natknął. No i widzę ten wzrok mojej babci. Ten wzrok, który nawet nie potępia, ani nie sugeruje, że „wymyślam nie wiadomo co” – on po prostu daje mi do zrozumienia, że to nie jest normalne. Nie w jakimś negatywnym znaczeniu. Tylko w takim prostym – ludzkim. W dokładnie takim samym, jak w naszej kulturze nie jest normalne jedzenie mrówek albo dziękowanie skarpetom za ich służbę. To po prostu inny świat.

Nie będę tu robić analizy historycznej wszystkich zakątków świata, ale chciałabym, żebyś zwróciła uwagę na jeszcze jeden przykład: Amerykańskie wyprzedaże garażowe.

Oni nie mieli tak świeżych i tak wyniszczających wojen (na swoim terenie). Nie mieli tak nieudanych eksperymentów gospodarczych. Są mieszaniną kultur, cywilizacji i jednak mimo licznych kryzysów – ciągle symbolem dobrobytu. I właśnie ten dobrobyt powoduje, że mają zdrowsze podejście do przedmiotów niż my. Wychowali się na kulcie pieniądza, produkcji masowej i wielkich możliwościach. Prawie zawsze mieli wszystko wygodnie dostępne. Mogli kupować co chcieli i mieć co chcieli. I przez ten cały czas nauczyli się z tym żyć. Kupują, używają, a jak im się znudzi to się pozbywają. I mimo tak rozszalałej konsumpcji – wcale nie oznacza to śmietnika. U nas „wiosenne porządki” oznaczają odsuwanie mebli, wytrzepanie dywanów, czasem omiecenie ścian. A u nich? Wyprzedaż garażową. Znudziło Ci się coś? To po co to trzymać, skoro można sprzedać, a pieniądze wydać na coś nowego? Nie piszę Ci tego, żeby podać ich jako idealny wzór do naśladowania. Piszę to, bo chcę, żebyś zobaczyła, jak różne narody – mające te same korzenie cywilizacyjne, a więc te same uwarunkowania pierwotne – mają zupełnie inny sposób myślenia i rozwijają się w zupełnie innych sposób. Tylko i wyłącznie za sprawą NAJNOWSZEJ historii.

Filozofia

I na sam koniec jak ta wisienka na torcie – pojawia się wiara, religia, kultura i system wartości. Wszystko to, co otrzymujemy od przodków, ale jednak kształtujemy samodzielnie.

Wierzenia słowiańskie, jak i w zasadzie większość wierzeń pierwotnych, były politeistyczne. Każdy „temat” miał swojego boga. Był jeden od piorunów, jeden od śmierci, od miłości, od wody, od wiatru, od ogniska domowego, od płodności od wojny i tak dalej i tak dalej. Całe cywilizacje rodziły się i ginęły z taką wiarą. A jak to z bogami bywa – bardzo lubią jak się ich czci. Ale przecież nie zniżą się do poziomu śmiertelników i nie będą się przechadzać ulicami, żeby ich całować po stopach. Jeden taki był w historii świata i tym zagraniem wygrał 😉 Większość starych bogów nie była tak otwarta na te nowe trendy w marketingu i wolała siedzieć sobie spokojnie na swoich Olimpach, w swoich Walhallach, czy gdzie tam kto chciał. Jednak ludzie jak to ludzie – żeby coś czcić muszą to znać. Muszą tego dotknąć. Zaczęli wiec tworzyć sobie różne łączniki. Takie „świstokliki”, które natychmiast przeniosą ich do właściwego bóstwa. Talizmany i totemy, które pozwolą im tych bogów dotknąć. W związku z tym, że bogów była cała masa to i talizmanów się trochę zbierało. Im więcej – tym więcej bóstw było po naszej stronie. Zaczęliśmy nadawać przedmiotom magiczne, mistyczne i cudowne znaczenie. Gałązka czegoś tam zapewniała pomyślność w miłości, kamień z odpowiedniej skały zapewniał dostatek, a ususzona żaba zapewniała coś tam jeszcze innego. Tym sposobem te wszystkie przedmioty powoli zaczęły przejmować władzę nad naszym życiem. Czuły, myślały, a nawet tworzyły lub niszczyły w zależności od aktualnego humoru. A my musieliśmy się ich słuchać.

Co było dalej? Dalej był ten jeden bóg, który postanowił pofatygować się osobiście. Ludzie mogli go zobaczyć, dotknąć, porozmawiać z nim (albo z kimś, kto z nim rozmawiał) i to im się spodobało. Bóg jednak był dosyć zazdrosny i wymagający. Skoro on się tu dla nich poświęca i złazi na ten padół rozpaczy ze swojego wygodnego apartamentu w niebie, to nie życzy sobie, żeby ludzie czcili innych. A przede wszystkim nie życzy sobie, żeby czcili ich za pośrednictwem przedmiotów. Starał się wmówić ludziom, że przedmioty to tylko przedmioty. Nie mają żadnej mocy i żadnych właściwości (no może za wyjątkiem, tych, które on wskaże). I tym sposobem przedmioty miały stracić całą swoją magię i moc, a mówiąc w języku zazdrosnego boga – duszę. Bóg setkami, tysiącami lat wmawiał ludziom, że przedmioty co do zasady duszy nie mają i że jakąkolwiek wartość mogą mieć tylko te namaszczone przez niego.

Z jednej strony ludzi jednak trudno odzwyczaić od wiedzy o magicznych właściwościach przedmiotów, którą mieli od początku świata. Z drugiej strony bóg powiedział im, że stworzył ich na swój obraz i podobieństwo. Więc skoro on może uświęcić krzyż czy ołtarz, to prawdopodobnie człowiek malując obraz, pisząc książkę, nagrywając muzykę, tworząc rzeźbę, piękny przedmiot lub szczególną odzież też będzie w stanie przelać w nie cząstkę swojej duszy, nadając tym samym cudownych właściwości i odrobiny magii. A, że od politeizmu też ludzi ciężko odzwyczaić – do zazdrosnego boga dołączyły gromady świętych „od wszystkiego”. I każdy z tych unikalnych przedmiotów był jakiemuś świętemu poświęcony, a więc nabierał magicznych właściwości w zgodzie z jedyna słuszną wiarą.

Aktualnie znajdujemy się w tym momencie opowieści, kiedy jesteśmy targani konfliktem wewnętrznym, w którym przedmioty duszy nie mają, bo nie mogą. Więc wszystkie te, które ją mają (książki, piękne przedmioty, dzieła sztuki) są dla nas szczególnie cenne. Niemal magiczne. Opiekują się nami i naszym domem. Dają nam poczucie bezpieczeństwa, a próba pozbycia się ich wiąże się czasem z wręcz fizycznym bólem, brakiem oddechu czy szybszym biciem serca. Z drugiej strony, na poziomie świadomości tkwimy w przekonaniu, że przedmioty duszy nie mają, więc nie umiemy z nimi rozmawiać. Nie umiemy wyrazić miłości, podziękować za wspólnie spędzony czas i rozstać się, gdy nadejdzie pora. Azjatyckie dziękowanie starym skarpetkom za to, że przez tyle lat chroniły nasze stopy wydaje nam się nie do pomyślenia. Tak samo jak nie do pomyślenia wydaje nam się azjatyckie pozbywanie się z domu książek. Nie umiemy zrozumieć, że są kultury, w których KAŻDY przedmiot duszę posiada i mało tego – KAŻDY posiada dokładnie taką samą, więc dokładnie tak samo można się z nim rozstać. My tego złotego środka nie znamy. Skarpet pozbywamy się bezrefleksyjnie jakby wcale nie było ich zasługą ochronienie nas przed otarciami, ogrzewanie i zapobieganie przeziębieniom. A książki, czy innego dzieła sztuki nie pozbywamy się wcale. Bo dzieło sztuki ma duszę. A duszę w przedmiocie traktujemy jak boga. Nie umiemy po azjatycku podziękować książce jak staremu przyjacielowi, z którym nic nas już nie łączy. Nie umiemy się rozstać z myślą – miło było, obyśmy byli dalej szczęśliwi – ale osobno. Książka to bóg a boga nie wyprasza się z domu. Nawet grzecznie. Nawet jeżeli to bóg pogański. Nawet jeżeli to wcale nie bóg, tylko inny człowiek.

Oczywiście przykład książki podaję, bo jest najbardziej nośny, ale spróbujcie się pozbyć pamiątkowej, ręcznie malowanej porcelany, która jest w rodzinie od pokoleń. Będziecie mieć dokładnie to samo.

To są głosy, które słyszysz w swojej głowie.

Nie napisałam tego, żebyś teraz zaczęła roztrząsać tematy polityczne czy religijne. Nie napisałam też tego, żebyś deliberowała godzinami nad tym, czy tak jest czy nie jest i czy mam rację, czy nie mam. To jasne, że możesz się ze mną nie zgadzać. To jasne, że nie wszystkie z powyższych opisów dotyczą dokładnie Ciebie. Każdy z nas jest inny i każdy ma swoje powody podejmowania decyzji – także tych dotyczących trzymania w domu niepotrzebnych klamotów. Jeżeli jednak Ty sama nie wiesz skąd dobiega ten głos, który nie pozwala Ci niczego oddać i dlaczego przy każdej próbie próbuje Cię udusić – być może głos dochodzi właśnie od miejsca, w którym mieszkasz, od rodzinnej historii, której nikt Ci do tej pory nie opowiedział albo od pogańskiego bóstewka, które rozpanoszyło się po Twoich szafkach.

Dopóki nie poznasz prawdziwego źródła tego głosu, nie dasz rady go uciszyć.

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: