Wczoraj wieczorem wróciliśmy do domu po wczasach, w związku z tym pomyślałam, że dzisiaj podzielę się z Tobą kilkoma przemyśleniami pourlopowymi.
Nie ma jak w domu
Po czym możesz poznać, że Twój dom jest wystarczająco dobry? Po uczuciu ulgi i wewnętrznym spokoju, który ogarnia Cię po przejściu przez próg 🙂 Do tego wcale nie jest potrzebny idealny porządek, ani wnętrze jak z katalogu. Chodzi o to, żeby czuć się komfortowo i „u siebie”.
Dlaczego tak bardzo się cieszę, że wróciłam do domu? Bo przez te ostatnie kilkanaście dni zauważyłam drobiazgi, których na co dzień nie dostrzegam – takie, które traktuję jako „oczywistości”. A to właśnie one w dużej mierze wpływają na moje samopoczucie. Doceniłam np., że:
- Mam w sypialni super wygodny materac – przez cały wyjazd ani nie mogłam zasnąć, ani nie mogłam wstać i wszystko mnie bolało. A dzisiaj nie mogłam się zmotywować, żeby wyjść z łóżka, bo tak mi było wygodnie. Z tym, że to akurat kwestia indywidualna, bo mąż się na wyjeździe wysypiał i jemu materac kompletnie nie przeszkadzał – taka ze mnie Księżniczka Na Ziarnku Grochu 😉
- Woda z kranu jest rewelacyjna – nad morzem jest naprawdę koszmarna woda. Oczywiście dla mnie, bo pewnie dla kogoś z nad morza tam jest normalna, a u mnie jest paskudna 🙂 Przez cały wyjazd wszystko, co wymagało wrzątku (herbata, kawa, owsianki itp.) robiliśmy na wodzie butelkowanej, bo na kranowej nie dawaliśmy rady. A dzisiaj wreszcie napiłam się herbaty o takim smaku, jaki powinna moim zdaniem mieć.
- Mam „swoje” kolory ścian – jak już się pewnie zdążyłaś zorientować, mam dosyć specyficzny gust (lub jak kto woli – brak gustu), więc ściany u mnie w domu mają bardzo intensywne kolory – bordo, granat, śliwka, fuksja itp. Takie kolory bardzo pobudzają i dodają energii. W moim przypadku – bo są osoby, które w takim otoczeniu robią się nerwowe i poirytowane. Ja natomiast w jasnym i stonowanym otoczeniu robię się znudzona, zniechęcona i przygaszona. Dlatego przebywanie w otoczeniu beż/kawa z mlekiem, z białą pościelą, białym sufitem i drewnianymi meblami powodowało, że kompletnie nie mogłam się skupić. Plus tego był taki, że absolutnie nie chciało się w pokoju siedzieć, nawet jak padało 😉
- Wszystko ma swoje miejsce – no dobra – jeszcze nie tak całkiem wszystko, ale większość. Po niemal każdą rzecz mogę sięgnąć „z zamkniętymi oczami” i ona tam będzie. Rzeczy mam poukładane po swojemu, gniazdek elektrycznych mam tyle, ile jest potrzebne, nie muszę przewalać całego dobytku, żeby znaleźć to, czego szukam. Półeczki, pojemniczki i wieszaczki itp. mam rozłożone tak, że nie muszę kombinować gdzie dać ścierkę do naczyń, gdzie trzymać szczoteczkę do zębów, żeby nie spadała na podłogę i jak zmieścić się na umywalce ze wszystkimi rzeczami, które powinny na niej stać.
- Nie muszę na wszystko uważać – a to żeby dywanika nie poplamić, a to żeby nie rozpaćkać komara na białym suficie, a to żeby przy przestawianiu walizki nie zadrapać ściany itp. We własnym domu mam jednak dużo więcej swobody. Jak sobie coś poplamię albo uszkodzę, to mój problem. No i ryzyko poplamienia czy uszkodzenia czegoś dużo mniejsze, bo farba na ścianach zmywalna, dywanów/firanek/jasnej pościeli nie mam, a i miejsca sporo więcej.
- Dziecko ma swój pokój – to powinno być na pierwszym miejscu listy 😉 Generalnie nawet nie chodzi o to, że dziecko jakieś szczególnie uciążliwe, ale pogadać z mężem na niektóre tematy nie można, pooglądać telewizji wieczorem też nie bardzo, bo dziecko spać chce, a tak w ogóle, to ani gadać, ani oglądać za głośno nie można, bo akurat książkę czyta/film ogląda na komputerze i mamy się zachowywać ciszej, bo przeszkadzamy. Nie wspomnę nawet o innych rzeczach, których robić nie można, a po całym dniu wygrzewania się na słońcu nawet być się chciało 😉
- Miasto jest odkomarzane – myślałam, że mnie nad tym morzem żywcem zjedzą. Cały wieczór i pół nocy latały i gryzły. Nawet się okna w pokoju nie dało wieczorem otworzyć. I co ciekawe – albo ja jestem uodporniona na te miejskie, albo 500 km dalej ewolucja komara poszła w inną stronę, bo nad morzem latały zdecydowania większe i bardziej „jadowite” – nadal swędzą mnie ugryzienia sprzed prawie dwóch tygodni, a jak mnie w domu pogryzą to przestaje swędzieć po kilku godzinach.
- Nie zauważa się „normalnych” dźwięków – pod oknami jeżdżą mi samochody, niedaleko tłuką się tramwaje, ludzie się drą po nocach wracając z imprez, a ja tego nie słyszę. Za to po trzech dniach szumu morza głowa mnie zaczęła boleć od tego hałasu fal i wiatru.
- Mam w domu wannę – nie mam nic przeciwko prysznicom, ale raz na jakiś czas muszę się wymoczyć w wannie. No muszę i już.
Jakbym się chwilę zastanowiła, to pewnie wymyśliłabym jeszcze kilkanaście, albo i kilkadziesiąt innych powodów, dlaczego dobrze się czuję w domu, ale nie chodzi mi przecież o to, żeby Ci udowadniać, że u mnie w domu jest lepiej niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Wypisałam te przykłady, żeby pokazać Ci jakie rzeczy mają dla mnie znaczenie i jakie wpływają na moje samopoczucie. Niektóre z nich, to sprawy, na które kompletnie nie mam wpływu (smak wody, komary, dźwięki otoczenia), ale duża część to rzeczy, o których mogę decydować i na które mam wpływ. To ode mnie zależy jaki mam materac w sypialni, że mam wannę w łazience, albo że dziecko ma własny pokój. Ja decyduje o kolorach ścian, umeblowaniu i organizacji przestrzeni. Czasem nawet takie kompletne drobiazgi jak to, czy haczyk na ręcznik do rąk jest po prawej, czy po lewej od umywalki, ma wpływ na codzienny komfort życia. Przez cały pobyt strasznie wkurzało mnie to, że po prawej stronie od lustra była kabina prysznicowa, więc przy każdym czesaniu się, obijałam się łokciem o ściankę prysznica. Denerwowała mnie zbyt mała półka nad umywalką, wieszak na papier toaletowy „za plecami” i milion innych takich dupereli. Nie piszę Ci o tym, żeby sobie ponarzekać, bo generalnie urlop miałam udany, a do miejsca, w którym byłam chętnie wrócę ponownie. Piszę o tym, żeby pokazać Ci, że te wszystkie pierdoły mają znaczenie i wpływają na to jak czujemy się w miejscu, w którym jesteśmy, a szczególnie we własnym domu.
I co najważniejsze – na te wszystkie pierdoły masz zazwyczaj największy wpływ. Czasami wystarczy przemalować jakąś ścianę, przywiesić haczyk w innym miejscu, dorobić małą półkę, wymienić końcówkę prysznica, kupić sobie nową ładną pościel/większą kołdrę/puchaty koc, postawić miseczkę na drobiazgi, albo zrobić cokolwiek innego, co powoduje, że rzeczy, które codziennie Cię wkurzają – przestaną Cię wkurzać raz na zawsze. Nawet rzeczy, na które pozornie nie masz wpływu – możesz nieco poprawić. Jak z tymi przykładowymi komarami – jakbym miała mieszkać w takim zakomarzeniu, to takie minimalne usprawnienie jak moskitiery w oknach już znacząco poprawiłoby mój komfort, bo mogłabym wieczorem przewietrzyć, bez obawy, że mi paskudy do pokoju nalecą. Jakbym miała mieszkać w miejscu, gdzie jest niesmaczna woda, to założyłabym filtr na kran, albo przynajmniej przetestowałabym dzbanki filtrujące.
Chciałabym Cię dzisiaj poprosić, żebyś zastanowiła się, co sprawia, że czujesz się komfortowo we własnym domu, a co powoduje, że codziennie jesteś poirytowana. Jestem pewna, że znajdziesz u siebie przynajmniej kilka takich rzeczy, które Cię na co dzień wkurzają, ale żyjesz z nimi już tak długo, że przestałaś zwracać na nie uwagę. To może być cokolwiek – dywan, o który co chwilę się potykasz, oberwany sznurek od suszarki na pranie, brak miejsca na odłożenie suszarki do włosów, bałagan w jakimś konkretnym rodzaju rzeczy… Taką wkurzającą duperelą może być naprawdę cokolwiek. A kiedy już ją znajdziesz – zastanów się jak możesz ją poprawić i po prostu to zrób.
Jeżeli wiesz już co Cię irytuje, ale nie wiesz jak to zmienić – napisz w komentarzu – postaram się jakoś Ci w tym pomóc. A jeżeli chciałabyś poznać więcej pomysłów na rozwiązanie problemu – napisz na naszej grupie Porządkoodpornych – dziewczyny na 100% znajdą jakieś proste i kreatywne wyjście z każdej sytuacji 😉
P.S. Ciekawym „przyszłościowym” pomysłem jest też prowadzenie notesu – papierowego, na komputerze, na telefonie, czy w dowolnej innej formie – do zapisywania wszystkich tych drobnych, irytujących dupereli, na które powinnaś zwrócić uwagę. Te „łatwe” same stworzą listę rzeczy do zrobienia, które możesz w wolnej chwili usprawniać, a te bardziej ambitne, utworzą Ci listę, która będzie bardzo pomocna przy okazji jakiegoś poważniejszego remontu – nie pozwolą Ci zapomnieć, że np. przed zagipsowaniem ściany, trzeba schować jeszcze jeden kabel, przy remoncie sypialni przydałoby się przenieść gniazdko trochę wyżej, w przedpokoju trzeba obciąć kawałek listwy, bo szafka nie dochodzi do ściany itp. To są takie drobiazgi, o których bardzo łatwo zapomnieć kiedy ma się na głowie poważniejszy remont, a bardzo ułatwiają funkcjonowanie. Sama złapałam się kilka razy na tym, że podczas remontu nie poprawiliśmy jakiejś drobnej, irytującej pierdoły, bo zwyczajnie o niej wtedy zapomniałam i przypomniałam sobie dopiero przy odstawianiu mebli na miejsce. A jakbym pamiętała, to poprawienie tego na i tak rozrytej ścianie zajęłoby może dodatkowo 15 minut.