Nie ruszaj! To na Święta

Jednym z najbardziej imponujących Świątecznych cudów, które mają miejsce co roku w każdym polskim domu, jest niezwykłe i absolutnie niezgodne z prawami fizyki – rozciąganie czasu. Moim zdaniem naukowcy z NASA już dawno powinni zająć się badaniem tego tajemniczego zjawiska.

Polskie Święta działają trochę jak przejście przez szafę – w czasie kiedy spędzasz w Narni kilka lat – w prawdziwym świecie mija zaledwie parę minut.

A przynajmniej ja co roku odnoszę takie wrażenie.

Nie wiem, czy ktoś Ci to kiedykolwiek wcześniej powiedział, więc przygotuj się na prawdziwy szok:

Święta trwają dwa i pół dnia. Pierwszy dzień Świąt, drugi dzień Świąt i wieczór wigilijny. DWA i PÓŁ DNIA. Czyli dokładnie tyle samo ile normalny weekend.

W dwa i pół dnia weekendu statystyczny człowiek zjada dwa śniadania, dwa obiady i trzy kolacje. Rozumiem, że w związku z tym, że w naszej tradycji Wigilia to bardziej obiad niż kolacja – na Święta przypadną w takim wypadku trzy obiady i dwie kolacje.

Jednak Święta to nie jest normalny weekend. W Święta przechodzimy przez zaczarowaną szafę do krainy, w której czas płynie zupełnie inaczej. Przygotowujemy się do nich już co najmniej miesiąc wcześniej. Z czego przez przynajmniej dwa tygodnie zaopatrujemy się w jedzenie. Kiedy ostatnio czyniłaś miesięczne przygotowania, żeby miło spędzić weekend?

Ze sklepów wychodzimy z pełnymi wózkami wszystkiego, a szczególnie żarcia. Myślę, że żeby osiągnąć podobny poziom zaopatrzenia ludności cywilnej w żywność potrzebne byłoby ogłoszenie zagłady atomowej albo przynajmniej jakieś wojny. Jedzenie, którego przecież nie wolno wcześniej dotknąć bo „to na Święta”, spokojnie wystarczyłoby do wyżywienia kilkuosobowej rodziny przez parę tygodni.

A co się dzieje jak te Święta w końcu przychodzą?

Siadamy i zaczynamy zjadać te zapasy. Te dwanaście obiadów, piętnaście zakąsek i osiem deserów, a do tego oczywiście owoce, słodycze, pieczywo i czasem „normalne” śniadanie, albo jakąś lekką kolację, bo przecież ile można jeść w kółko to samo, a poza tym to ciężkie i tłuste i tak dalej…

Ale jedzenie to nie wszystko

W te dwa i pół dnia nadrabiamy cały rok. Cały rok braku zaangażowania. Wszystkie kawki u cioci, obiadki u teściowej i imieniny u babci, na których nas nie było. Wszystkie więzi i relacje z bliższą (a czasem też z dalszą) rodziną, których na co dzień nie utrzymujemy. Wszystkie spotkania z przyjaciółmi, które się nie odbyły, bo się „nie zeszło”.

A także cały rok kompletnego braku zainteresowania problemami innych, cały rok niechęci do pomocy, cały rok braku troski.

Nagle w dwa i pół dnia jesteśmy zainteresowani, pomocni, zaangażowani, towarzyscy i głęboko emocjonalnie związani ze wszystkimi. Nagle cały rok „Przykro mi Ciociu – Kaziu nie może Cioci w tym pomóc, bo jest teraz strasznie zarobiony” zamienia się w „Czemu Ciocia nie zadzwoniła wcześniej? Przecież Kaziu by Cioci pomógł.”
Mam dość tej Kryśki. Jest strasznie wścibska i zadaje niegrzeczne pytania o moje prywatne sprawy. Jak źle wychowanym trzeba być, żeby pytać ludzi o takie rzeczy?” zastępuje „My z Krysią to jesteśmy sobie tak bliskie jakbyśmy były jedną osobą. Rozmawiamy dosłownie o wszystkim.
A „Co za bezguście! Jakbym miała tak okropnie urządzone mieszkanie to wstydziłabym się ludzi wpuszczać” magicznie staje się „Jak ponadczasowo i przytulnie! Ostatnio czytałam, że wnętrza w stylu 70. to teraz hit sezonu.

No i nie zapominajmy też o prezentach. Przecież wiadomo, że cały rok jesteśmy zabiegani, zmęczeni, zapracowani i nie mamy kompletnie na nic czasu. Ale przecież jak kupimy dziecku odpowiednio drogi i odpowiednio bajerancki prezent to ono natychmiast zrozumie jak bardzo je kochamy. No a mąż/żona? Po co mamy przez cały rok marnować czas i energię na jakieś bezsensowne głaskania, przytulania, całowania albo co gorsza deklaracje miłości, skoro możemy po prostu kupić markowe perfumy, kosztowną biżuterię, albo najnowszy gadżet elektroniczny?

Nie muszę już chyba wspominać, że jak jeszcze do tego dorzucimy się finansowo do jakiejś akcji charytatywnej, to mamy również zaliczone wszystkie dobre uczynki za cały rok. Nie musimy już być życzliwi dla ludzi. Nie musimy pożyczać przemęczonej matce, która przyszła na zakupy z trójką dzieci, złotówki na wózek, bo akurat zapomniała drobnych. Nie musimy parkować odrobinę bliżej budynku, żeby zrobić sąsiadowi miejsce do parkowania. Nie musimy nikogo puszczać na przejściu dla pieszych, ani ustępować miejsca w tramwaju. Bo przecież już robimy tyle dobrego.

I nagle okazuje się, że w te dwa i pół dnia stajemy się istotnymi członkami zżytej i wspierającej się rodziny. Troskliwymi, opiekuńczymi rodzicami. Najbliższymi przyjaciółmi. Czułymi partnerami. Dobrymi ludźmi.

W sumie, to chyba nic dziwnego, że musimy tyle jeść. Przecież potrzebujemy nadrobić cały rok.

 

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: