Let it go!

Nie wiem, czy pamiętasz, ale tekst „Dlaczego nie umiesz pozbyć się niepotrzebnych rzeczy?” zaczęłam od tego, że problemy z pozbywaniem się rzeczy dzielą się na takie kiedy mamy wybrane i naszykowane rzeczy do wyrzucenia i tego nie robimy, oraz na takie bardziej klasyczne – kiedy nie oddajemy rzeczy, bo boimy się z nimi rozstać.

I dzisiaj chciałabym zająć się częścią tych klasycznych problemów.

Ostatnio – w bardzo niewielkim odstępie czasu w moim życiu miały miejsce dwa pozornie nie związane ze sobą zdarzenia. Nic wielkiego. Zwykłe przypadki życia codziennego.

Pierwsze z nich wynikało z tego, że mąż miał wolną sobotę i w związku z tym zarządził, że pomoże mi przejrzeć trochę ciuchów, z którymi sama od dawna nie mogłam sobie poradzić. Jak już wielokrotnie wspominałam – nie trzymam wszystkich ubrań normalnie w szafie na półkach, tylko staram się pod ręką mieć te codzienne i używane bardzo regularnie, a całą resztę „okazjonalną” mam pochowaną w różnych pudłach – „wieczorowe”, sezonowe, ciut za duże, ciut za małe (bo zawsze waga mi się zmienia w ciągu roku) i kilka innych takich „zestawów”. Jeżeli chodzi o większość tych pudeł, to doskonale wiem co w nich jest. Ale tym razem, mąż zaczął od takiej dziwnej strony, że jak zapytał mnie co jest w środku, to pomyliłam pudła. To oczywiście nie jest jeszcze najgorsze, bo jemu też zdarza się czasem pomylić szuflady, w których ma rzeczy. Najgorsze było to, że znalazł takie pudło, w którym kompletnie nie miałam pojęcia co jest. Nawet mi nic nie świtało. Ale to w sumie piszę jako ciekawostkę.

Bardziej istotne było to, że trafiliśmy też na pudło z rzeczami, o których kompletnie nie pamiętałam. Nie miałam zielonego pojęcia, że są w domu. Tzn. jakby ktoś mnie jakiś czasu temu zapytał gdzie jest np. fioletowa spódnica to prawdopodobnie odpowiedziałabym, że leży schowana w którymś pudle. Natomiast jakby mnie nikt nie zapytał, tylko próbowałabym się ubrać na jakieś wyjście, to nie pomyślałabym o tej spódnicy, bo kompletnie nie miałam świadomości jej istnienia. Pewnie też zdarzało Ci się takie dziwne uczucie jak dokopałaś się do jakiejś dawno zapomnianej rzeczy – z jednej strony lekkie zaskoczenie, że coś takiego jest w domu, ale z drugiej strony nie dziwi Cię to, bo przecież masz tę rzecz od lat.

No to ja tak miałam z prawie całym pudłem.

I co?

I OCZYWIŚCIE jak tylko te rzeczy zobaczyłam to okazały się absolutnie niezbędne do życia, bo przecież ja w tym wszystkim będę chodzić! W tych rzeczach, które w tym pudle leżały nietknięte pewnie ze dwa lata. I to nie tak, że dwa lata temu w nich chodziłam. Dwa lata temu przełożyłam je z „normalnej” szafy do tego pudła, bo szkoda mi było miejsca w szafie na rzeczy, w których nie chodzę 😉

Właśnie dlatego już jakiś czas temu poprosiłam męża o pomoc z przeglądaniem ubrań i własnie dlatego to on podejmuje decyzje o rzeczach, których powinnam się pozbyć. No bo powiedz szczerze – co ja mogę powiedzieć na argument „Ani razu Cię w tym nie widziałem” jeżeli jesteśmy razem szesnaście lat, a mieszkamy razem od lat dwunastu? No i druga sprawa – przez te dwanaście lat czekania pod drzwiami aż ja znajdę coś, w czym będę mogła wyjść z domu, mąż nauczył się, że czegoś nie ubiorę bo:

  • za krótkie,
  • za długie,
  • prześwituje,
  • za bardzo obciska,
  • za bardzo worowate,
  • nie mam do tego „dołu”,
  • nie mam do tego „góry”,
  • nie mam do tego butów,
  • będzie widać każdą plamkę,
  • pozaciąga się,
  • będzie widać jak się spocę,
  • strasznie sztuczne,
  • za grube,
  • za cienkie,
  • za krótki rękaw,
  • źle wyglądam w tym kolorze,
  • i wiele, wiele, wiele, wiele, wiele innych.

No i teraz podczas tego wspólnego przeglądu, ja robiłam oczy kota ze Shreka nad prawie każdą rzeczą, a mąż mi strzelał jak z karabinu bogatą wiązanką powodów, dla których nigdy w życiu tego na siebie nie ubiorę. Nie muszę chyba mówić, że miał również doskonałe argumenty, na każdą moją próbę ratunku:

„Ale może z paskiem”

„Z paskiem nie założysz, bo będzie Ci przeszkadzać, że się marszczy.”

I wiele innych tego typu.

Tym sposobem, przerywając pół kroku przed rozwodem, przerobiliśmy kilka pudeł i stert z rzeczami. W efekcie zapełniliśmy 120 litrowy worek na śmieci (w który pakowałam rzeczy do oddania). A zostawiliśmy dosłownie PIĘĆ sztuk. PIĘĆ! Ja nie wiem, czy to było chociaż 3% przejrzanych rzeczy.

Dlaczego o tym piszę?

Ten przegląd robiliśmy dwa tygodnie temu. Każdą rzecz miałam w rękach. O wszystkie walczyłam jak lwica. Większość nawet mierzyłam. I po dwóch tygodniach jestem w stanie sobie przypomnieć tylko dziewięć rzeczy, które zostały zapakowane do oddania – pięć spódnic, trzy bluzki i jedną sukienkę. Nie mam zielonego pojęcia co jeszcze było w tym worku. Nie pamiętam większości rzeczy, o które dwa tygodnie temu kłóciłam się z mężem.

Skoro po dwóch tygodniach o nich zapomniałam, to jakim cudem po kilku miesiącach miałabym pamiętać o tym, że je mam i że mogłabym je ubrać?

Drugie zdarzenie miało miejsce kilka dni temu.

Nie wiem, czy wiesz – a jeżeli nie dotyczyło Cię to osobiście to masz pełne prawo nie wiedzieć – w okolicach grudnia darmowy portal blogowy „blog.pl” należący do onetu, ogłosił zamknięcie i dał użytkownikom czas do końca lutego na przeniesienie swoich blogów albo chociaż na zgranie sobie całej treści z serwera na własne komputery. Może zauważyłaś, a może nie – ja swojego bloga również tam zaczynałam i dopiero po kilku miesiącach pisania przeniosłam się na własny serwer i własną domenę. Jednak ten pierwszy blog również cały czas był dostępny w internecie, bo jakoś nie widziałam potrzeby go likwidować (tym bardziej, że od czasu do czasu ktoś tam przypadkowo trafiał i później stamtąd przenosił się na aktualną stronę).

Na 100% nie wiesz natomiast, że oprócz tego bloga, miałam na blog.pl dużo dłuższą historię. Blogi, na których już od lat nic nie pisałam i których od lat nie czytałam. Blogi z czasów, kiedy blog służył do wylewania całego jadu z nastoletnich zatrutych serc i nie miał nic wspólnego ze współczesnymi blogami. Blogi pełne gifów, ruszających się napisów i liter losowej wielkości.

Mieliśmy w szkole na tych blogach swój zamknięty świat. Pisaliśmy na nich rzeczy, które baliśmy się powiedzieć jednej osobie, więc mówiliśmy wszystkim.

I cały ten nasz świat wczoraj przestał istnieć.

Co to ma wspólnego z pozbywaniem się rzeczy?

Na niektóre z tych blogów nie wchodziłam od dziesięciu lat. Nie czytałam, nie zaglądałam – nawet nie pamiętałam, że istnieją. I dopiero kiedy kilka dni temu weszłam tam żeby zgrać sobie swoje rzeczy, przypomniałam sobie o tych wszystkich innych ludziach – znajomych z tamtych czasów, którzy też coś tam sobie pisali, a ja to wtedy regularnie czytywałam. I nagle poczułam takie kompletnie irracjonalne poczucie straty – bo to wszystko przepadnie. Bo już nie będę mogła wrócić do tych blogów i sobie powspominać. Jakiś taki silny element łączący mnie z tamtymi ludźmi przestanie istnieć. Ten nasz zamknięty świat upadnie.

I wczoraj upadł.

Upadł i zniknął świat, o którego istnieniu nie pamiętałam przez 10 lat. I gdyby nie mailowy komunikat o zamknięciu serwisu – nie przypomniałabym sobie pewnie przez kolejne 10. A mnie jest z tego powodu przykro.

Dwie sytuacje, które Ci opisałam są zupełnie przypadkowe i kompletnie różne. Ale obie są dokładnie takie same:

Nie pamiętam o istnieniu pewnych rzeczy. Przeżywam większość życia bez nich, nie mając świadomości, że istnieją. Latami nie mam z nimi nawet najmniejszej styczności. Nie myślę o nich, nie korzystam z nich. Dla mnie nie istnieją.

Do momentu kiedy okazuje się, że jednak istnieją i muszę się z nimi rozstać raz na zawsze – Wtedy ogarnia mnie panika, coś mnie strasznie ciśnie i brakuje mi powietrza. Stawiam się i z ogromnym oddaniem i poświęceniem walczę o te rzeczy wymyślając wszelkie możliwe sposoby jak je zachować i milion powodów, dla których powinnam to zrobić.

Nie mogę znieść myśli o „traceniu” rzeczy. Rzeczy, o których za dwa tygodnie już nie pamiętam.

Tak było z ciuchami, które przeglądałam z mężem i za kilka dni dokładnie tak samo będzie z blogami. Dlaczego? Bo mam masę rzeczy, których regularnie używam, w których chodzę i które lubię. I mam też masę nowych blogów, stron internetowych, czy forów, które czytam i nowszych znajomych, z którymi mam regularny kontakt. Od dziesięciu lat nie pamiętałam o tych ciuchach i od dziesięciu lat nie pamiętałam o tych blogach. To już dawno nie był mój świat. Mam teraz zupełnie inne życie, zupełnie inną rzeczywistość, zupełnie inne potrzeby i preferencje. Czy naprawdę powinno mnie boleć to, że „tracę” rzeczy, które już dawno dla mnie nie istniały?

A może lepiej wziąć głęboki oddech, wypić lampkę wina, pomyśleć ile spokoju, przestrzeni i czasu dzięki temu zyskam w życiu, które TERAZ mam i dla ludzi, którzy są TERAZ dla mnie ważni.

I po prostu pozwolić tym rzeczom odejść.

P.S. Zdjęcie na górze, a właściwie screen pochodzi oczywiście z pierwszej wersji serwisu blog.pl z 2001 roku 🙂

 

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: