Problem zaczyna się w głowie

Jak wiesz – ostatnio kompletnie na nic nie mam czasu, bo praca zawodowa „kradnie” mi cały czas wolny (łącznie z weekendami). Właśnie dlatego nie mam kiedy pisać nowych wpisów na bloga. Nie robię wielkich rewolucji z tego powodu, bo jeszcze cały czas święcie wierzę, że do końca października to całe szaleństwo się skończy – ilość czasu poświęcanego na pracę wróci do normy, a ja wrócę do pisania bloga w „normalnym” rytmie bez niespodziewanych przerw.

Nie mniej jednak teraz jestem tu gdzie jestem, więc jedyny „wolny” czas mam podczas jazdy samochodem z miejsca na miejsce. A w związku z tym, że sama ten samochód prowadzę, to jedyna aktywność, którą mogę wykonywać równolegle polega na słuchaniu – podcastów, vlogów, programów radiowych itp.

I całe szczęście, bo przyznam szczerze, że ostatnio zaczęłam się już trochę martwić o tego mojego bloga. Nie dość, że kompletnie nie mam czasu na pisanie, to nie miałam też zbyt sensownego pomysłu na nowe wpisy. W końcu jeżeli nie mam czasu myśleć o czymkolwiek innym niż praca, a jak wracam do domu – padam na twarz, to jakoś nie mogłam się skupić nawet na wymyślaniu tematów do nowych wpisów i bałam się, że mnie niemoc twórcza dopadnie 😉

Notatki z pomysłami jakieś co prawda mam, ale wszystkie niezrealizowane pomysły, są nadal niezrealizowane właśnie ze względu na to, że wymagają albo bardzo dużo czasu na przygotowanie wpisu, albo bardzo dobrego „flow”, bo bez tego tekst będzie sztuczny i wymuszony.

Wracając jednak do tematu – korzystając z możliwości słuchania różnych rzeczy w czasie jazdy – nagle naszła mnie niespodziewana inspiracja.

Jej „niespodziewaność” wynikała z tego, że sam temat dotyczył kompletnie czegoś innego. Słuchałam Kasi Sawickiej opowiadającej o tym jak nasz wewnętrzny krytyk utrudnia nam podejmowanie nowych wyzwań. W pewnej chwili Kasia nawiązała do współczesnych problemów z otyłością, których przyczyną bardzo często są różnego rodzaju problemy natury psychologicznej – ludzie są nieszczęśliwi, przerażeni i przytłoczeni, więc szukają pocieszenia w jedzeniu.

To był moment, w którym w moim mózgu wytworzyło się nowe połączenie nerwowe i otworzyło mi drogę do mini olśnienia:

Bałagan i zbieractwo to otyłość naszych domów

Przecież mechanizm jest dokładnie taki sam!

Jak masz zły humor, jest Ci smutno, źle lub czujesz jakikolwiek niepokój – idziesz „połazić po sklepach„, żeby trochę odpocząć i poprawić sobie nastrój. Jednak zazwyczaj na chodzeniu się nie kończy. Bo przecież jesteś taka wymęczona, zdołowana i przygnębiona, że coś Ci się należy od życia. Skoro tak się codziennie męczysz, to zasłużyłaś na to, żeby od czasu do czasu kupić sobie coś nowego / ładnego. W nagrodę. Albo na pocieszenie.

Na krótką chwilę nastrój Ci się poprawia – masz ten swój nowy, piękny, „upolowany” skarbek. Przynosisz go do domu, kładziesz gdziekolwiek i często kompletnie o nim zapominasz, bo leżąc w tym całym bałaganie zupełnie stracił na atrakcyjności.

A później zaczyna się zakupowy „spadek cukru” – uświadamiasz sobie, że wydałaś pieniądze na kolejną, niepotrzebną pierdołę, której tak naprawdę nawet nie masz gdzie trzymać. Zaczynasz mieć wyrzuty sumienia i kolejnego doła. Humor psuje Ci się kompletnie, więc co robisz? Na pocieszenie idziesz „połazić po sklepach„.

I Twoje błędne koło zaczyna się od nowa.

Zapychanie domu jest jak zapychanie żołądka

Jak zapewne wiesz – wszystkie te nasze ulubione chipsy, słodycze, fast foody i inne „przyjemności”, którymi się objadamy na pocieszenie określa się mianem „junk food”, czyli „śmieciowe jedzenie”.

Śmieciowe jedzenie od dobrego jedzenia odróżnia to, że śmieciowe jedzenie jest pyszne, niezdrowe, pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych, niepotrzebne i może powodować wiele różnych dolegliwości w naszym organizmie. Do tego bardzo łatwo się od niego uzależnić.

Natomiast dobre jedzenie, daje nam energię, witaminy i minerały, pozwala nam utrzymać zdrowie, dobre samopoczucie, zdrowy wygląd, a niekiedy nawet może nas wyleczyć z różnych schorzeń. Jednak zdrowe jedzenie wymaga racjonalnego podejścia, determinacji i nieco wysiłku. No i nie daje nam takiego błyskawicznego, intensywnego poczucia przyjemności.

A śmieciowe jedzenie jest super przyjemne, szybkie i łatwo dostępne. Nie wymaga od nas myślenia, racjonalności, ani żadnego wysiłku.

Tak samo jest z zakupami

Znalezienie potrzebnej, praktycznej, pięknej i idealnej rzeczy, której naprawdę będziesz używać i będziesz z tego użytkowania zadowolona, wymaga bardzo dużo wysiłku, racjonalności i myślenia.

A przecież można iść do sklepu, kupić cokolwiek i mieć coś nowego. Natychmiast. Bez wysiłku.

Zamiast chodzić kilka dni po sklepach i szukać tych jednych, perfekcyjnych butów, które będą ładne, wygodne, pasujące do reszty garderoby, odpowiednio ciepłe, dobrze wyprofilowane i jeszcze do tego z naturalnych materiałów, łatwiej pójść do pierwszej sieciówki i kupić pierwsze buty, które wpadną Ci w oko, a później schować je do szafy, bo przecież są tak niewygodne, że nie da się w nich chodzić. Więc trzeba kupić następne. I następne. I kolejne. A później masz całą szafę „śmieciowych” butów, w których nie da się chodzić i ani jednych, w których mogłabyś wyjść z domu.

Dokładnie tak jak w wypadku śmieciowego jedzenia, które bez przerwy w siebie wpychasz a jednak cały czas jesteś głodna, bo w tym jedzeniu brakuje podstawowych substancji odżywczych, które napędzają Twój organizm. Zamiast włożyć trochę wysiłku w jedzenie, wybierasz łatwiejszą drogę, w skutek czego niepotrzebny tłuszcz na tyłku odkłada Ci się dokładnie tak samo jak te niepotrzebne buty w szafie.

I nawet nie zauważasz kiedy przestajesz się mieścić w swoje rzeczy.

A Twoje rzeczy przestają się mieścić w Twoim domu.

Dlaczego tak się dzieje?

Pierwsza, podstawowa przyczyna wszystkich problemów natury „kompulsywnej” (jedzenie, zbieractwo, zakupy) jest zazwyczaj banalnie prosta. Mówiąc w największym skrócie: Jest Ci źle.

Może za tym stać niska samoocena, brak pewności siebie, czy poczucia przynależności i akceptacji, brak zaspokojenia niektórych potrzeb (bliskości, samorealizacji, bezpieczeństwa), frustracja, poczucie niepokoju, stany lękowe i wiele, wiele innych podobnych spraw, z których wszystkie sprowadzają się do tego samego: Łapiesz doła.

Jednak, żeby nie było zbyt łatwo – również te przyczyny mają swoje przyczyny. Bo przecież żaden człowiek nie rodzi się z niską samooceną, czy frustracją.

A główną przyczyną tego, że mamy w sobie całą masę negatywnych uczuć jest to, że nie umiemy same ze sobą rozmawiać – wewnętrznie. Nie umiemy rozpoznawać swoich potrzeb i emocji. Nie umiemy ich nazwać i nie umiemy odpowiednio na nie reagować. Podejmujemy automatyczne (i kompulsywne) działania, które mają za zadanie zgasić nasz wewnętrzny pożar, ale nie widzimy, że gasimy ten pożar benzyną.

To trochę jak z opieką nad noworodkiem

Jak noworodek płacze to zmieniasz pieluchę. Jeżeli nie pomogło to dajesz jeść. Jeżeli nadal nie pomogło to sprawdzasz, czy nie jest chory. A jeżeli to też nie pomogło, to bierzesz na ręce, bujasz i śpiewasz.

A dziecko od początku chciało być tylko przytulone i pobujane.

Sama ze sobą postępujesz tak samo: Jak masz zły humor, to zjadasz coś słodkiego. Jak to nie pomoże, to idziesz na zakupy. Jak to nie pomoże to pijesz wino. A przecież tak naprawdę zdenerwował Cię bałagan w domu, czy przykra sytuacja w pracy.

Jednak zamiast zastanawiać się nad tym, zlokalizować prawdziwą przyczynę złego humoru i zadziałać stosownie do potrzeb – działasz automatycznie, bezrefleksyjnie i stosujesz zawsze ten sam schemat.

Oczywiście między Tobą a noworodkiem jest zasadnicza różnica: W końcu, po kilku tygodniach lub miesiącach uczysz się, że dzieci różnie płaczą na różne rzeczy i doskonale wiesz, który płacz co oznacza, wiec zaczynasz reagować właściwie.

Jednak przez tyle lat prawdopodobnie nadal nie nauczyłaś się skąd biorą się Twoje „doły”, więc zamiast reagować odpowiednio – zjadasz coś słodkiego lub idziesz na zakupy. A po kilku latach odkrywasz, że te kompulsywne zachowania przerodziły się w poważny problem, więc dół Cię już prawie nigdy nie opuszcza.

Jak się z Tego wyrwać?

Wbrew pozorom przerwanie takiego zaklętego kręgu jest naprawdę banalnie proste: Wystarczy nauczyć się rozmawiać ze sobą.

Jak to zrobić?

Zacznij zadawać sobie proste, podstawowe pytania. Moim absolutnie ulubionym jest pytanie:

„Dlaczego?”

  • Dlaczego mam ochotę na batonik?
  • Dlaczego chcę kupić te buty?
  • Dlaczego nie chcę wyrzucić tej starej miski?
  • Dlaczego nie chcę oddać zbyt małej sukienki?
  • Dlaczego jestem nieszczęśliwa?

Podam Ci najprostszy z możliwych przykładów, jak działa ten mechanizm:

Od kilku dni, bez przerwy mam ochotę na coś słodkiego. Wiesz dlaczego? Bo mi zimno! Całymi dniami jestem poirytowana i niezadowolona, bo w pracy chwilowo nie działa ogrzewanie. Marznę, a przez to ciągle mam fatalny humor i na niczym nie mogę się skupić. A skoro mam zły humor i nie mogę się skupić, to co się dzieje? Organizm domaga się cukru.

Mogę zjeść batona i przez pół godziny będzie mi lepiej, a później wróci mi ochota na słodkie.

A mogę też zastanowić się nad przyczyną, po czym zrobić sobie ciepłą herbatę, założyć sweter, owinąć się szalem i w ten sposób zdecydowanie ograniczyć przyczynę problemu, czyli odczucie zimna.

Dokładnie tak samo mogę przeanalizować każdą inną trudną sytuację jaką spotykam w życiu. Tylko najpierw muszę na chwilę się zatrzymać i zacząć myśleć zamiast reagować automatycznie.

Magiczne słowo

Odpowiadając samej sobie na pytanie „Dlaczego?” masz szansę nie tylko pokonać bezmyślne zachowania, które pogarszają Twoją sytuację, ale też przezwyciężyć opory, które powstrzymują Cię przed realizacją swoich celów.

Jedną z najsilniejszych blokad, która ogranicza nasze działania jest strach. A najgorszy jest ten strach, który nie ma twarzy. Boisz się, ale tak naprawdę sama nie wiesz czego. W efekcie nie jesteś w stanie ruszyć z miejsca.

A jakby tak zadać sobie pytanie „Dlaczego?”

Czego się właściwie boisz?

Dlaczego nie chcesz wyrzucić tej starej miski (której nigdy nie używasz)?

  • Boisz się, że bez niej Twoje życie będzie trudniejsze?
  • Boisz się, że nie będziesz miała jej czym zastąpić jeśli jej nie będzie?
  • Boisz się, że nie będzie Cię stać na nową?
  • Boisz się, że nie będziesz miała w czym chodzić, bo bez starej miski nie dasz rady wyprać ubrań?
  • Boisz się, że będziesz musiała kupić doniczki na kwiaty, bo bez starej miski nie będziesz miała z czego zrobić kwietnika?

Zastanów się czego się TAK NAPRAWDĘ boisz. A później zapytaj sama siebie „Dlaczego?”

  • Dlaczego brak starej miski miałby utrudnić Twoje życie?
  • Dlaczego nie możesz zamiast niej użyć czegoś innego?
  • Dlaczego nie jesteś w stanie odłożyć kilku złotych na nową miskę (jeżeli faktycznie okazałaby się niezbędna)?
  • Dlaczego nie możesz wyprać ubrań normalnie w pralce lub w umywalce?
  • Dlaczego wizja kupienia ładnych, pasujących do wystroju doniczek tak Cię przeraża?

Na żadne z tych pytań Ci w tej chwili nie odpowiem. Po części dlatego, że stara miska to tylko przykład, ale głównie dlatego, że nie siedzę w Twojej głowie. A przecież cała trudność w komunikacji z samą sobą, to własnie umiejętność zadawania sobie pytań i odpowiadania na nie.

Kiedy już tą umiejętność zdobędziesz – dużo łatwiej Ci będzie pokonać prawdziwe przyczyny problemów, zamiast nieustająco gasić pożary wiadrem benzyny…

 

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: