W zeszłym tygodniu wrzuciłam na facebooka zdjęcie mojej mini walizeczki na wyjazdy. W efekcie zasypały mnie pytania co pakuję i jak to wygląda w środku. Dlatego zgodnie z obietnicą – postanowiłam napisać tekst na temat tej mojej walizki – Co pakuję na dwudniowy wyjazd, że mi się to mieści w torbie od laptopa.
Na początek może kwestia najważniejsza – laptopa tam nie ma, więc dzięki temu walizka zyskuje nieco na pojemności 😉
I druga również bardzo ważna sprawa: Ja na te wyjazdy jeżdżę sama, dokładnie wiem dokąd jadę i z bardzo dużym prawdopodobieństwem mogę trafnie określić co mnie tam czeka. Ma to ogromne znaczenie jeżeli chodzi o pakowanie się.
Jadę sama, więc nie muszę “zabezpieczać” potrzeb rodziny – biorę tylko to, co będzie potrzebne mi.
Dokładnie wiem dokąd jadę i co mnie tam czeka – Dotyczy to zarówno warunków pobytowych jak i planu dnia. Wiem, że jadę do hotelu, w którym dostanę ręcznik, mydełko, żel do mycia, osobny pokój i posiłki. Wiem też, że większość czasu spędzę np. na szkoleniu, albo na spotkaniu w zamkniętym, ogrzewanym budynku. Nie muszę zabezpieczać sobie ubrań jak na biegun, bo nie będę chodzić po zimnie. Jeżeli jednak jadę “w teren” i wiem, że będę dużo chodzić na zewnątrz lub po nieogrzewanych budynkach, to pakuję cieplejsze rzeczy, ale za to mogę sobie odpuścić te bardziej “konferencyjne”.
To co w końcu było w tej walizce?
- Jedna wiskozowa bluzka z długim rękawem – Wiskoza nie gniecie się za bardzo, zajmuje mało miejsca i ładnie się układa, więc zwykła prosta bluzka może występować “samodzielnie” jak jest ciepło lub jako baza pod sweter jak jest zimno. Jakbym jechała na dwie noce, to wzięłabym dwie.
- Jeden mężowy T-shirt – Do spania zamiast koszuli nocnej 😉 No i przy okazji jako strój absolutnie awaryjny, w razie jakby normalnym bluzkom stało się coś nieprzewidzianego. Jeżeli wiem, że nocuję z kimś w pokoju, to biorę normalną koszulę nocną, żeby cellulitem ludziom nie świecić po oczach, ale jak wiem, że będę sama w pokoju to się nie spinam.
- Jedne jeansy – Które w zasadzie zabieram “na wycieczkę”, bo wiem, że i tak nie będę w nich chodzić. Biorę je tylko awaryjnie na wypadek jakby po drodze złapała mnie tak niesamowita burza, że całe spodnie, które mam na sobie by mi przemokły.
- Dwie sztuki majtek – Jedne do spania (bo nawet nie chcę sobie wyobrażać co żyje w hotelowych kołdrach i materacach), drugie na kolejny dzień. Jakbym jechała na dwie noce, to wzięłabym 4 sztuki.
- Dwie pary skarpetek – Jedne cieniutkie rajstopowe, a drugie trochę grubsze na wszelki wypadek jakby mi super zimno było.
- Jeden stanik – Co prawda w normalnych warunkach dwa dni w jednym staniku to absolutnie nie grzech, ale zazwyczaj biorę jakiś awaryjny na wypadek jakby jednak ten który mam na sobie wymagał nagłego prania albo jakby mu np. niespodziewanie fiszbina wylazła, czy coś takiego.
- Średni ręcznik – Wiem, że w hotelach zazwyczaj ręczniki są, ale taką mam jakąś manię, że na wszelki wypadek wolę mieć własny – nawet mniejszy ale niech jakiś będzie. A jak mi się za ciasno w walizce robi, to zamiast normalnego czasem biorę taki super cienki – basenowy.
- Grzebień i szczotka do włosów – W zasadzie dałabym radę z samym grzebieniem, ale jak mi się mieści jedno i drugie, to biorę oba, bo zazwyczaj rozczesuję się szczotką, ale “napuszam” włosy grzebieniem.
- Szczoteczka do zębów (w plastikowym pojemniczku) i pasta – Chyba nie wymaga tłumaczenia.
- Dezodorant – Używam tylko takich w kulce, a one same z siebie są dosyć malutkie, więc nie muszę kombinować.
- Szampon do włosów w malutkiej buteleczce – Muszę mieć swój, bo po hotelowych nie mogę później przez dwa tygodnie dojść z włosami do ładu. Ale zawsze na wyjazd przelewam sobie do malutkiej, hotelowej buteleczki – taka ilość spokojnie wystarcza mi na kilka użyć, więc nawet przy odrobinę dłuższym wyjeździe mała buteleczka jest wystarczająca .
- Płyn do higieny intymnej – Też zawsze ze sobą wożę, bo jakby mnie coś hotelowego uczuliło przed całodniowym, “siedzianym” szkoleniem, to chyba bym zwariowała. No i w razie czego, jakby okazało się, że jednak nie ma hotelowego mydełka, to przecież całą resztę też mogę sobie nim umyć. Ale tak jak szampon – przelewam do malutkiej buteleczki.
- Płyn micelarny + kilka wacików – Płyn też przelewam do malutkiej buteleczki i używam do demakijażu.
- Kosmetyczka “makijażowa” – Puder brązujący (zamiast różu) + pędzel, tusz do kresek + pędzel, cień do powiek + pędzel i tusz do rzęs. I do tego próbka perfum (no bo po co mam się z całą butlą wozić jak tyle próbek w domu).
- Piankowe japonki – Małe, lekkie, składają się na płasko i można je moczyć – idealne na kapcie hotelowe.
- Duży kubek – Pokazywałam już kiedyś mój wyjazdowy kubek. W hotelach zazwyczaj są malutkie filiżaneczki, a ja naprawdę potrzebuję się wieczorem napić herbaty. W kubku oczywiście kilka różnych torebek z herbatą.
- Rolka papieru toaletowego – Nie umiem tego logicznie uzasadnić, więc nawet nie będę próbować. To jedna z takich moich “jazd”. Zawsze biorę ze sobą rolkę papieru toaletowego i już 😉
Większość kosmetyków pakuję do wewnętrznej kieszeni na klapie, natomiast klapki i papier toaletowy do zewnętrznej kieszeni. Cala reszta jedzie w środku. Całą resztę wtykam do walizki tak jak się mieści (jak częściowo widać na zdjęciu). Między zawartością walizki, a klapą z kosmetykami zazwyczaj rozkładam na płasko ręcznik – jak mi się coś rozleje to ręcznik chociaż trochę obroni mi ubrania.
Jeżeli chodzi o takie rzeczy jak np. wkładki higieniczne, tampony, czy błyszczyk to i tak mam je zawsze w codziennej torebce, więc na wyjazd tylko sprawdzam, czy nie trzeba uzupełnić. Do torebki dorzucam jeszcze ładowarkę do telefonu i dwa powerbanki – celowo do torebki, a nie do walizki, żeby były pod ręką.
Jeżeli wiem, że z jakiegoś powodu nie będę mieć na miejscu śniadania albo kolacji, to dopakowuję jeszcze łyżkę i saszetkę z owsianką błyskawiczną, bo kubek i tak zawsze mam, a wrzątek zazwyczaj bez problemu da się załatwić na miejscu.
No i w sumie to wszystko. Jak jest ciepło, to dorzucam na wszelki wypadek do walizki jeszcze jakiś sweter, a jak jest zimno, to w tym swetrze jadę, więc nie muszę go pakować 🙂 Ciuchów, które mam na sobie nie wymieniam, bo to oczywiste, że jadę ubrana, więc pierwszy dzień spędzam w tym, w czym przyjechałam.
Tak naprawdę klucz do sukcesu leży w przewidywalności wyjazdu. Jeżeli wszystko mam dokładnie zaplanowane, wiem gdzie będę i co będę robić, to spakowanie się do malutkiej walizki, czy jakiegoś plecaczka nie stanowi problemu. Największy problem z pakowaniem jest wtedy, kiedy nic nie wiadomo i trzeba się zabezpieczyć na każdą ewentualność i każdą temperaturę.
A jeżeli wyjazd nie jest przewidywalny?
Jako odwrotność tego minimalistycznego pakowania, mogę podać przykład jednego z moich corocznych wyjazdów, podczas których muszę ogarnąć od strony organizacyjnej dosyć sporą konferencję wraz z towarzyszącą jej imprezą plenerową – wtedy nigdy nie wiem co się będzie działo, co mi będzie potrzebne, jaka będzie pogoda i jak bardzo się zgrzeję, zmarznę lub ubrudzę. Na taki wyjazd faktycznie biorę pół szafy i kilka par butów, bo bywało już, że w ciągu jednego dnia między 06:00 a 22:00 musiałam się pięć razy przebrać. Jednak to jest skrajny przypadek w drugą stronę.
Jak już pisałam – sekret małej walizki tkwi w przewidywalności – im dokładniej wiesz co będziesz robić i jakie na miejscu są warunki – tym sensowniej możesz się spakować. A jeżeli znowu staniesz przed górą rzeczy do zabrania, to przy każdej rzeczy, którą chcesz zapakować – zastanów się, co musiałoby się stać, żebyś tej rzeczy użyła i jak bardzo prawdopodobne jest, że to się stanie.
Np. pakując pierwszą bluzkę myślisz – żebym użyła tej bluzki musiałabym pobrudzić bluzkę w której jadę. Jak bardzo jest to prawdopodobne? Bardzo, bo po całym dniu bluzka w której jestem będzie zwyczajnie nieświeża.
Ale już pakując drugą bluzkę myślisz – żebym użyła tej bluzki musiałabym pobrudzić bluzkę w której jadę i bluzkę, którą zapakowałam. Jak bardzo jest to prawdopodobne? Średnio, bo pierwszą raczej pobrudzę (przez cały pierwszy dzień), ale żeby pobrudzić druga zanim wrócę, to musiałabym na siebie zupę przy obiedzie wylać. Jak zostanie mi miejsce to mogę ją “na wszelki wypadek” dopakować.
A przy trzeciej bluzce myślisz – żebym użyła tej bluzki musiałabym pobrudzić bluzkę w której jadę i dwie bluzki, które zapakowałam. Jak bardzo jest to prawdopodobne? Bardzo mało prawdopodobne. Trzecią bluzkę już naprawdę z czystym sumieniem możesz sobie odpuścić.
To oczywiście przykład wyjazdu dwudniowego, ale na dłuższe wyjazdy to działa dokładnie tak samo. Do pewnego momentu branie rzeczy “na wszelki wypadek” ma jakiś sens, ale w końcu orientujesz się, że żebyś użyła tych czwartych – “eleganckich” butów, to Królowa Angielska musiałaby Twój ośrodek wczasowy odwiedzić, bo w każdym innym wypadku możesz wystąpić w swoich normalnych, codziennych butach. Jeżeli naiwnie wierzysz, że na weekendowym wypadzie w góry, mąż sam wpadnie na pomysł, żeby zabrać Cię na romantyczną kolację przy świecach i wypadałoby wtedy mieć jakiś bardziej wyjściowy strój, to zamiast brać zestaw “awaryjny – w razie jakby co” i wyjściowy w razie kolacji – zapakuj sobie taki wyjściowy, żebyś mogła go też użyć jako “awaryjny – w razie jakby co”.
Tak samo pakując inne rzeczy, warto się zastanowić, które z nich można użyć w kilku różnych sytuacjach – Mój wielki kubek może spokojnie służyć jako kubek, miska czy głęboki talerz. Jadąc z rodziną na ferie wystarczy wziąć jeden żel pod prysznic (np. dziecięcy) – naprawdę nic Wam się nie stanie jak przez dwa tygodnie będziecie się myć malinowym żelem z brokatem 😉 A te niemowlęce, antyalergiczne płyny to nawet żel do twarzy spokojnie mogą zastąpić.
Na koniec chciałabym jednak zaznaczyć, że nie jestem jakąś faszystką jeżeli chodzi o minimalizm w pakowaniu. Wręcz przeciwnie – wszędzie tam, gdzie warunki na to pozwalają (bo np. jedziecie własnym samochodem i macie jeszcze sporo miejsca) warto zapakować kilka dodatkowych przydasi – chociażby po to, żeby tak się nie denerwować podczas pakowania i później przez połowę pobytu nie martwić się, “czy na pewno wszystko zabrałam”. Jeżeli dodatkowa para butów albo zapasowa kurtka mają zdecydowanie poprawić Twój komfort psychiczny to sobie je wrzuć do tego bagażnika. Ale nawet najwygodniejsze zapasowe buty nie poprawią Ci komfortu jeżeli będziesz je musiała trzymać w zębach, przedzierając się przez tłum na dworcu, czy starając się utrzymać równowagę w przepełnionym autobusie 🙂