Jakiś czas temu, pokazywałam na facebooku i instagramie rewolucję, którą przeprowadziłam w szafie z ubraniami. W największym skrócie – wyrzuciłam wszystko, wyniosłam do pokoju z bałaganem i od tej pory wkładam na miejsce tylko ubrania, których faktycznie używam (nie „na oko” tylko po użyciu i wypraniu).
W związku z tym, że takich ubrań mam tylko kilka sztuk, spotkało mnie ostatnio bardzo nietypowe doznanie: Przyjemnie mi się je składało.
Mogłam się skupić na każdej rzeczy, wygładzić ręką każde zagniecenie, wyrównać każde zagięcie, zadbać żeby były złożone na dobrą stronę i żeby po złożeniu miały dokładnie takie same wymiary.
A, że to były moje ulubione rzeczy (bo w końcu w takich chodzę), to i poświęcanie im uwagi było całkiem fajne.
Po włożeniu do szafy również bardzo ładnie i „kojąco” się prezentowały. Nawet po zamknięciu tej szafy byłam bardzo zadowolona z siebie, bo wiedziałam, jak tam jest ładnie.
To była chwila bardzo w stylu KonMari – okazywanie ubraniom troski. Do tego była, ku mojemu zdziwieniu, bardzo relaksująca.
Wiem, że brzmi to co najmniej dziwnie ale popatrz na to w ten sposób – skoro składanie papieru, kolorowanie, malowanie, gotowanie, szydełkowanie, czy milion innych prac ręcznych może sprawiać przyjemność i uspokajać, to niby czemu składanie lub czyszczenie przedmiotów miałoby tak nie działać? To prosta, mechaniczna czynność, na której możesz się skupić i zapomnieć na chwilę o problemach.
Jednak podstawowym warunkiem, żeby składanie lub czyszczenie przedmiotów mogło być relaksujące jest to, żeby te przedmioty były Twoimi wyjątkowymi skarbami, a nie wielką górą wszystkiego.
Drugą chwilę w stylu KonMari przeżyłam układając stare komiksy w stojakach.
Bolesne ukłucia
To będzie jeszcze bardziej dziwaczne.
Zauważyłam – a zajęło mi to LATA – że z atmosferą w domu jest jak z zapachem.
Jak coś śmierdzi, to nie ważne jak głęboko i dokładnie to zamkniesz – i tak całe mieszkanie będzie brzydko pachnieć. A jak każdy zakątek będzie pachnący, to i w całym domu będzie utrzymywał się przyjemny zapach.
Wiem, że bałaganu zamkniętego w szafkach nie widać. Wiem, że jak z wierzchu będzie ogarnięte to nikt nie zauważy, nie oceni i nie skrytykuje. Ale Ty będziesz wiedzieć, że on tam jest. Będziesz o nim cały czas pamiętać i będzie Cię boleśnie dźgał za każdym razem jak otworzysz szafkę, czy szufladę.
Chaos w szafkach to dodatkowy problem, który ciągle wisi Ci nad głową i codziennie wbija Ci malutką szpileczkę:
- nieposkładane ręczniki – szpileczka,
- poupychane kubki – szpileczka,
- wymiętolone bluzki – szpileczka,
- powtykane gdzie się da książki – szpileczka,
- kilka pozaczynanych szamponów – szpileczka,
i tak dalej…
W pewnym momencie tych szpileczek jest tak dużo, że czujesz się, jakby ktoś Cię siłą przytrzymywał i zmuszał do zrobienia niechcianego, paskudnego tatuażu. I tak chodzisz z tym szpetnym, bolesnym i spuchniętym tatuażem cały czas.
Co ciekawe – jak na brzydki zapach – tak i na bałagan można się całkowicie znieczulić. Towarzyszy Ci od zawsze, otacza Cię i wisi nad Tobą, więc po pewnym czasie przestajesz go zauważać. Czasem jest go więcej, a czasem mniej, ale nigdy nie znika. Nie wiesz jak to jest kiedy go nie ma, dlatego jeśli jest – nie odczuwasz żadnej różnicy.
Czytałam ostatnio na jednym z forów internetowych wypowiedź osoby, która od lat walczyła z nadwagą (lub nawet otyłością – nie pamiętam dokładnie). Napisała, że wreszcie ma odpowiednio dobrane posiłki oraz dopasowane lekarstwa i pierwszy raz w życiu nie czuje głodu. Do tej pory zawsze była głodna, nawet bezpośrednio po jedzeniu i to było dla niej coś normalnego. Nie wiedziała jakie to uczucie nie czuć głodu.
Z bałaganem jest bardzo podobnie. Jeżeli towarzyszy Ci zawsze i w każdym miejscu, to nie masz pojęcia jak to jest kiedy go nie ma. Nie doskwiera Ci jakoś wyjątkowo, bo traktujesz go jak coś zupełnie normalnego.
Aż tu nagle, pewnego dnia poukładanie komiksów w stojakach sprawia, że w kolejnym miejscu bałagan znika. Otoczenie zaczyna się uspokajać i wyciszać. Szafki powoli przestają na Ciebie krzyczeć ze środka i pierwszy raz w życiu zaczynasz odczuwać różnicę.
Jest tylko jeden sposób żeby poczuć tę wolność i pozbyć się wreszcie niechcianego, brzydkiego tatuażu – trzeba znaleźć każdą, nawet najmniejszą szpileczkę i powoli, jedną po drugiej, zacząć je wyciągać.
Nie zrobisz tego w ciągu jednego dnia. Nie zrobisz tego w ciągu tygodnia, a pewnie nawet i miesiąca. Ale w końcu przyjdzie taki moment, kiedy większość zniknie i zaczniesz czuć różnicę. Z każdym kolejnym odkopanym i uprzątniętym miejscem, z każdą kolejną oddana rzeczą i z każdym kolejnym „idealnym” urządzeniem jakiegoś zakątka w domu szpileczki – jedna po drugiej – będą znikać. A Ty będziesz wreszcie wolna.
Od czego zacząć wyciąganie szpileczek?
Weź zeszyt, notes, planer lub ulubioną aplikację, w której można robić listę, a później – zrób listę!
Zacznij przekładać te szpilki – jedną po drugiej – ze swojej głowy do notesu.
Zajrzyj w każdy zakątek mieszkania, zerknij do każdej szafki, przyjrzyj się każdemu elementowi wystroju i wypisz wszystkie „szpilki”.
Nie ograniczaj się jedynie do bałaganu, czy nadmiaru rzeczy. Zlokalizuj tez takie irytujące drobiazgi jak:
- brzydkie ścierki, które chciałabyś wymienić,
- brakująca półka, którą chciałabyś zamontować,
- nieidealne rzeczy (ubrania, sprzęty, kosmetyki) z których korzystasz, bo nie masz idealnych,
a także wszystko inne, co przyjdzie Ci do głowy.
W wolnych chwilach uzupełniaj listę o niezbędne detale – zapisuj wymiary nowej pościeli, którą chciałabyś kupić, kształt dozownika na mydło, długość potrzebnego kabla itp.
Nie traktuj tego jako jednorazowe zadanie, ale za każdym razem, kiedy Ci się coś przypomni, albo przyjdzie Ci do głowy jakiś pomysł – uzupełniaj listę.
Pamiętaj, żeby wypisywać jak najdrobniejsze zadania i jak najwięcej szczegółów. Nie operuj wielkimi nazwami projektów (posprzątać pokój) tylko tak malutkimi zadankami, jak da się wymyślić (np. ułożyć książki na pierwszej półce na regale).
Kiedy już chociaż pierwszy zarys listy będzie gotowy – zacznij w końcu wyciągać te szpileczki!
Jak tylko masz wolną chwilę i nie wiesz za co się zabrać – zerknij na listę i zrób jedną rzecz, która na niej znajdziesz. Wybierz jakąkolwiek – pierwszą od góry, albo tą na którą masz akurat ochotę.
Bardzo szybko poczujesz jak te małe, irytujące szpileczki znikają, a klimat w domu zaczyna się zmieniać.
Wychodząc na zakupy bierz ten notes ze sobą. Jeżeli trafisz w sklepie na ściereczki kuchenne – nie będziesz musiała się zastanawiać, czy Ci pasują, tylko sprawdzisz w notesie, czy spełniają szczegółowe warunki, które sobie ustaliłaś. Jeżeli tak – możesz kupić i wyrzucić stare. Jeżeli nie – może ta lista powstrzyma Cię przed kupieniem kolejnej rzeczy, której tak naprawdę nie chcesz, nie potrzebujesz i z której nie będziesz zadowolona.
Jaki będzie efekt?
Nie da się tego logicznie i sensownie opisać, bo całość wrażenia pozostaje na dosyć mistycznym poziomie – jakby w mieszkaniu powoli zmieniała się aura. I to nie ta, która pulsuje natychmiast po przekroczeniu progu domu, tylko ta, która powoli wylewa się z szafek i otacza Cię jak siedzisz na kanapie pijąc herbatę.
To trochę tak, jakby bałagan zamknięty w szafkach cały czas wrzeszczał i walił w drzwi od środka jak jakieś potwory na horrorach, aż pewnego dnia po uporządkowaniu przestał i zamiast niego z szafki zaczęła płynąć świetlista mgiełka i delikatna muzyka.
Jeżeli mi nie wierzysz – spróbuj. Uporządkuj sobie jakieś jedno miejsce, ale tak na super – idealnie i zobacz jak zmieni się Twoje samopoczucie kiedy będziesz w pobliżu tego miejsca.
A jeżeli już to sprawdziłaś i odniosłaś podobne wrażenie – koniecznie daj znać w komentarzu, żebym nie wyszła na jakąś nawiedzoną, piszącą o aurach i krzykach bałaganu wariatkę 😉
P.S. Uroczyście przysięgam, że nic nie brałam przed, ani w trakcie pisania tego tekstu, a wszelkie omamy wzrokowo – czuciowe mogą wynikać z tego, że ostatnio jestem na diecie, więc może mój mózg otrzymuje za mało cukru, w skutek czego zaczynam widzieć aurę i słyszeć kolory 😉