Nie spodziewaj się hołdów i peanów na temat radosnego życia singielek, ani zachwytów dotyczących długoletnich związków. Znowu będzie o sprzątaniu…
Żeby nie było niedomówień, nie mam tu na myśli pojęcia męża w świetle prawa, tylko raczej męża w rozumieniu partnera życiowego – niezależnie od tego, czy jesteście po ślubie, czy nie. W moim odczuciu legalizacja związku w żaden sposób nie wpływa na „mój” temat, czyli sprzątanie i prowadzenie domu. Jako mężatka z ponad 10 letnim stażem powiem Ci, że jak do tej pory (przez 10 lat) małżeństwo (w znaczeniu legalizacji związku) w moim życiu zmieniło tylko tyle, że mogę z mężem składać wspólną deklarację podatkową. I jak do tej pory nic po za tym. Panie na poczcie nadal nie chcą mi wydawać mężowych listów, a Pań w banku nie obchodzi, czy to mąż, czy to obca osoba poznana 5 minut temu, byle by tylko papiery się zgadzały. Oczywiście nieco inaczej wygląda sytuacja jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji medycznych i prawo spadkowe, ale mam nadzieję, że jeszcze bardzo długo te tematy nie będą mnie dotyczyć 😉
Ponieważ we współczesnym świecie można wyliczyć co najmniej kilka, jak nie kilkanaście rodzajów relacji (z „to skomplikowane” na czele), to dla uproszczenia i tak już wystarczająco zamotanych przemyśleń przyjęłam, że jeżeli mieszkasz na stałe z facetem, łączy Cię z nim związek emocjonalny i nie jesteś z nim bezpośrednio spokrewniona (brat, syn, ojciec), to będę go określać jako męża (bo bardzo, bardzo, bardzo nie lubię słowa partner – jak dla mnie jest zbyt zimne i „biznesowe”).
To tyle tytułem przydługiego wstępu do wstępu (bo wstęp właściwy dopiero będzie).
Skąd taki temat?
Po pierwsze, żeby siebie i Ciebie nie zanudzić na amen – raz na jakiś czas potrzebuję zejść z typowego „operacyjnego” sprzątania, na wyższy poziom abstrakcji. A po drugie ostatnio ciągle trafiam na teksty dotyczące tego, kto powinien prowadzić dom, jak powinien wyglądać podział obowiązków, czy facet powinien pomagać w domu i dlaczego „pomagać” nie powinien.
I powiem Ci, że z większością tych tekstów się może i zgadzam co do efektu, ale kompletnie nie zgadzam co do podstaw, nazwijmy to „filozoficznych”.
Miałam na myśli napisanie szczegółowego podzielnika z rodzajami sytuacji rodzinnych, bo wiadomo, że inna sytuacja jest w domu kiedy tylko jedna osoba pracuje zawodowo, a inna kiedy pracują oboje. To czy w domu są dzieci i w jakim wieku te dzieci są również wpływa na podział obowiązków. Nie wspomnę już nawet o różnych chorobach i sytuacjach losowych, które wymuszają na ludziach pewne zachowania i dodatkowe obowiązki. Ale jak to mam w zwyczaju – kiedy zaczęłam się rozpisywać, poszłam w dygresję, do dygresji, do dygresji i w efekcie już zupełnie odbiegałam od tematu, o którym chciałam pisać, a z wpisu zaczęła się robić kobyła nie wiadomo o czym. Dlatego dla uproszczenia przekazu dzisiaj będzie wyłącznie o roli faceta w normalnym, stałym związku, gdzie oboje mieszkają razem i oboje pracują zawodowo. To czy w domu są dzieci, czy nie – akurat na potrzeby tego wpisu ma naprawdę niewielkie znaczenie, bo dzieci „należą” do każdego z rodziców tak samo, więc obowiązki związane z dziećmi albo są identyczne, albo nie ma ich wcale.
Ale do rzeczy:
Po co Ci mąż?
Zastanawiałaś się kiedyś nad tym? Po co Ci w zasadzie ten facet w domu? Przyszło Ci kiedykolwiek do głowy, że możesz przeżyć życie bez męża? Nie mówię, że samotnie. Przecież można równie dobrze mieszkać z rodzeństwem lub przyjaciółmi. Możesz całe życie spędzić z kumplem – współlokatorem, z dalekim kuzynem lub najlepszą przyjaciółką. W takim układzie jest dokładnie tak samo „ekonomicznie” jak w małżeństwie – wydatki dzielicie po połowie, utrzymujecie mieszkanie z dwóch (lub więcej) pensji, obowiązkami domowymi dzielicie się po równo i nie ma żadnego problemu porozwalanych skarpet, podawania obiadu pod nos, czy irytowania się na ciągle podniesioną deskę. Tzn. każdy z tych problemów oczywiście może wystąpić, ale jeżeli będą Ci przeszkadzać jakieś nawyki, zwyczaje czy chociażby lenistwo współlokatora, to zawsze możesz takiego współlokatora zmienić. A jak już znajdziesz tego idealnego (nadal współlokatora), to nie będziesz przecież wymagać od niego (lub od niej), żeby wnosił Ci zakupy, mył samochód, czy odmalował Twoją sypialnię. Każdy dba o swoje zachcianki, każdy po sobie sprząta, ustalacie równy podział obowiązków wspólnych i już. Układ idealny!
Jeżeli decydujesz się, żeby jednak mieszkać sama i stać Cię na to, to przecież też nie chodzisz po ulicach i nie szukasz ludzi, którzy przyjdą i wyręczą Cię w pracach domowych, tylko wszystko robisz sama, bo wiesz, że nikt inny tego za Ciebie nie zrobi.
Więc powiedz mi tak całkiem szczerze: Po co Ci ten mąż? Do rodzenia, utrzymania i wychowania dzieci nie jest bezwzględnie potrzebny, bo setki tysięcy kobiet udowadnia codziennie, że świetnie dają sobie z tym radę same. Oczywiście dobrze jeżeli dziecko ma oboje rodziców, ale lepiej dla dziecka jak ma jednego szczęśliwego niż oboje nieszczęśliwych, którzy ciągle się kłócą.
No to po co w końcu Ci ten mąż?
Co mąż da Ci takiego, czego nie dostaniesz od przyjaciół, współlokatorów, czy najbliższej rodziny?
Pytanie jest mam nadzieję retoryczne. Piszę „mam nadzieję”, bo ja doskonale znam na nie odpowiedź i serdecznie Ci życzę, żebyś Ty też nie miała najmniejszych wątpliwości, jak ta odpowiedź brzmi.
Mężów mamy po to, żeby:
- dawali nam poczucie bezpieczeństwa,
- rozpieszczali nas,
- zaspokajali naszą potrzebę bliskości,
- wspierali nas w trudnych chwilach,
- pomagali nam, kiedy sobie nie radzimy,
- motywowali nas,
- przytulali nas bez przerwy,
- spędzali z nami czas,
- zapewniali nam rozrywki (różne 😉 )
W skrócie i mega uproszczeniu powiedziałabym po prostu, że męża ma się dla przyjemności i rozrywki. Jeżeli pomyślałaś o czymś wulgarnym, to słusznie – do tej rozrywki w szczególności 😉
Z posiadaniem męża jest trochę jak… – podkreślam TROCHĘ, więc proszę mi się nie bulwersować porównaniem, które teraz nastąpi – z posiadaniem męża jest trochę jak z posiadaniem zwierzątka domowego (psa, kota, świnki morskiej – co kto lubi). Nie trzyma się w domu zwierzątka, jeśli się nie ma dla niego czasu i jeżeli nie jest się gotowym wziąć za niego odpowiedzialności, poświęcić mu odpowiedniej ilość uwagi i wywiązywać się z obowiązków względem niego (karmić, sprzątać po nim, głaskać itp.). Nie trzyma się zwierzątka po to, żeby naprawiało kran, skręcało meble, czy robiło zakupy. I nie oczekuje się od niego, że będzie się samo karmić, samo po sobie sprzątać, i że nie będzie bałaganić i brudzić w mieszkaniu. Zwierzątko domowe przygarnia się głównie właśnie dla WŁASNEJ przyjemności i rozrywki. Może czasem z potrzeby poświęcania się dla innych, albo uratowania tej bezbronnej, niesamodzielnej istotki, ale w niektórych przypadkach do facetów to też nadal pasuje 😉
Nikt Cię nie zmusza do przygarnięcia zwierzęcia, więc jeżeli Ci z nim „nie po drodze” i absolutnie nie masz czasu ani ochoty się nim zajmować, to zwyczajnie nie bierzesz go do domu. Możesz sobie spokojnie, normalnie i całkowicie po swojemu żyć bez zwierzęcia. I bez męża również.
Pamiętaj, że masz męża, bo sama tego chciałaś. I masz go wyłącznie dla własnej przyjemności. Że zacytuję klasyka „Musisz być odpowiedzialna za to co oswoiłaś”.
Jaki to wszystko ma związek ze sprzątaniem?
Pewnie już sobie pomyślałaś, że teraz Ci napiszę, że skoro sama chciałaś faceta w domu, to teraz po nim sprzątaj i go obsługuj, a jak Ci się nie podoba, to zamieszkaj sama.
Absolutnie nie. Wręcz zupełnie przeciwnie. Masz męża dla przyjemności i powinnaś go głaskać i rozpieszczać. Powinnaś o tym pamiętać, szczególnie kiedy po raz tysiąc osiemset siedemdziesiąty drugi potykasz się o mężowe buty rozwalone na środku pokoju. ALE – i teraz napiszę coś niesamowicie antyfeministycznego i niepoprawnego politycznie – to działa w obie strony.
Twój mąż też ma Ciebie głównie dla przyjemności i rozrywki. Żona to nie kucharka, czy sprzątaczka tylko właśnie żona. Która służy rozrywce i przyjemności męża. A żeby żona była rozrywkowa i przyjemna, to musi być wypoczęta i zrelaksowana.
I dopiero teraz powoli dochodzimy do sedna:
Oczywiście, że wszystkie obowiązki domowe powinny być podzielone między męża i żonę. ALE ten podział wcale nie musi być „po równo” ani nie musi być „sprawiedliwie”. Nie jesteście obcymi współlokatorami, którzy mają grafik sprzątania łazienki – w tym tygodniu Zosia, w przyszłym Krysia, a za dwa tygodnie Grażynka. Nie musicie spisywać szczegółowej umowy zawierającej podział zadań, co kto ma w mieszkaniu robić.
Jak więc podzielić w domu zadania, żeby było dobrze?
Niektóre artykuły dotyczące podziału zadań mówią, że facet nie powinien w domu „pomagać”, po przecież to też jego dom i łaski nie robi, że naczynia pozmywa – w końcu sam je pobrudził. No a kobieta oczywiście nie powinna być „wdzięczna za pomoc”, bo obowiązki domowe, to również obowiązki faceta, więc nie pomaga, tylko właśnie wypełnia swoje obowiązki.
Jest oczywiście jeszcze druga frakcja, która mówi, że męża trzeba angażować w prowadzenie domu, bo przecież kobieta sama nie da rady i powinna przekazać (w domyśle „pozbyć się”) części obowiązków, żeby facet też coś tym domu zrobił, bo przecież jak tak można takiego pasożyta hodować.
A ja Ci powiem coś kompletnie innego:
Pamiętaj, że męża masz dla przyjemności i UWAGA!: Bo kochasz go najbardziej, albo prawie najbardziej na świecie. Nie zastanawiaj się jak mu dowalić i jak mu uprzykrzyć życie, tylko zastanów się jak mu je ułatwić i uprzyjemnić. W czym możesz go wyręczyć, żeby było mu łatwiej i żeby był szczęśliwszy.
Pamiętaj też, że mąż Ciebie również ma dla przyjemności i bo Cię kocha najbardziej, albo prawie najbardziej na świecie. On też powinien zrobić co tylko może, żeby umilić i ułatwić życie Tobie, żebyś była bardziej wypoczęta, zrelaksowana i szczęśliwsza.
Większość podziałów obowiązków domowych powstaje na zasadzie „Ja tego nie lubię robić, więc Ty to rób”. A czy kiedykolwiek myślałaś o tym, żeby podzielić obowiązki na zasadzie „Ty tego nie lubisz robić, więc ja to zrobię za Ciebie, bo Cię kocham i chcę, żebyś był szczęśliwy / była szczęśliwa”? Nie ukrywam, że najtrudniejszym elementem takiej metody, jest konieczność zaangażowania się obu stron. Niestety nie w każdym związku to się udaje. Natomiast w tych związkach gdzie obowiązki dzielą się same – właśnie na takiej zasadzie – jakoś nikt nie jest „zajechany”, wszyscy są szczęśliwi i nie ma kłótni o bałagan, czy sprzątanie. Bo wiesz – jak uczucia okazuje się drobnymi, codziennymi gestami, to po prostu nie może być źle. Wyobrażasz sobie udane małżeństwo, kiedy jedna ze stron mówi, „mogę oddać Ci nerkę, ale naczyń nie pozmywam”? Przecież to abstrakcja jakaś!
Oczywiście nie mówię, że wzajemne, dobrowolne wyręczanie się to jest idealna metoda na wszystko, bo czasem naprawdę trafiają się rzeczy, które może zrobić tylko jedna strona i nie ma opcji, żeby ją wyręczyć. Mąż nie przejrzy moich ciuchów i nie powie mi, które mam oddać, a ja nie zadecyduję za niego, które narzędzia są mu w domu potrzebne. To oczywiste, że pewne sprawy są „tylko jej” albo „tylko jego” nie dlatego, że tak się przyjęło, ale dlatego, że zwyczajnie nie ma innej możliwości. Jeżeli sprzątam pokój i znajduję masę mężowych maneli porozwalanych wszędzie, to też ich nie chowam w dziwne miejsca, tylko wrzucam do jednego pudła, żeby mąż sobie sprawdził, czy mu to potrzebne, albo czy to naprawdę musi leżeć na wierzchu. Sama zbieram i sama mu przynoszę do sprawdzenia, bo tylko tyle mogę zrobić, żeby ułatwić mu to zadanie. Nie chodzę przez tydzień i nie wydzieram się „sprzątnij wreszcie ten syf”, bo sama palcem bym nie kiwnęła, jakby mnie tak mąż potraktował. Ale jak mąż pozbiera moje dziwne sterty papierzysk z różnych dziwnych miejsc i mi zostawi „do przejrzenia w wolnej chwili” to zazwyczaj ta wolna chwila znajduje się dosyć szybko.
Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Jeżeli nie (albo jeżeli coś było zbyt kontrowersyjne), to śmiało pytaj lub komentuj, bo ja już dzisiaj nic więcej nie wyjaśnię. W chwili, kiedy kończę to pisać jest 02:35, a jak już pisałam na Grupie Porządkoodpornych – muszę wstać o 05:00 i cały dzień zapierniczać, więc pojęcia nie mam jak ja to zrobię 😉