Zaczęłam dzisiaj pisać post na facebooka, w którym – według mojej intencji miało być kilka moich prywatnych trików dotyczących wygodnego i niekłopotliwego zrzucenia paru kilogramów. Bo jak już wspominałam jakiś czas temu – jednym z moich tegorocznych, wiosennych, ambitnych planów jest właśnie drobna korekta wagi. Po miesiącu realizacji tego planu mam już jakieś niewielkie, acz satysfakcjonujące osiągnięcia. W związku z tym pomyślałam, że zdradzę Ci moje największe sekrety „odchudzaniowe”, dzięki którym idzie mi to całkiem sprawnie i bez dramatów.
Kiedy jednak zaczęłam wypisywać wszystko, co moim zdaniem sprawia, że to całe odchudzania działa i ma sens – jak to u mnie bywa – okazało się, że tekst jest tak długi, że zdecydowanie lepiej będzie pasować na bloga niż na facebooka. I w zasadzie stąd dzisiejszy – dosyć nietypowy dla mnie – temat.
Weź proszę jednak poprawkę na to, że nie jestem ani dietetykiem, ani lekarzem, więc to, że coś u mnie świetnie działa, nie oznacza, że u Ciebie również będzie skuteczne. A już w szczególności wcale nie musi być dla Ciebie zdrowe, czy nawet bezpieczne.
Oto moja „wiedza tajemna” dzięki której udaje mi się zrzucić kilka kilogramów za kazdym razem kiedy tylko czuję taką potrzebę:
Sekret nr 1 – Jedzenie działa jak narkotyk
Ogromna ilość składników zwykłego jedzenia działa na nas bardzo silnie uzależniająco. I to wcale nie muszą być jakieś chemiczne cuda typu barwniki, konserwanty, czy ten słynny glutaminian sodu. Tak naprawdę najbardziej uzależniają nas super proste składniki – cukier, sól, biała mąka, tłuszcz. Jeżeli kiedykolwiek zmagałaś się z jakimkolwiek uzależnieniem – alkoholem, papierosami, kawą, colą, komputerem, nieszczęśliwą miłością lub czymkolwiek od czego można się tak naprawdę chorobliwie mocno uzależnić, to doskonale wiesz, że na początku brak tej rzeczy powoduje ogromnego doła, koszmarnie złe samopoczucie, irytację a czasem wręcz fizyczny ból. I z niektórymi składnikami jedzenia jest dokładnie tak samo. Tylko, że jeżeli chodzi o jedzenie, to te wszystkie negatywne skutki odstawienia odruchowo interpretujemy jako głód. Przecież jeżeli zjadłaś odpowiednią dla siebie porcję jedzenia, to nie jesteś głodna, bo nie masz powodu. Organizm otrzymał dokładnie tyle jedzenia i substancji odżywczych ile potrzebował. Nie czujesz się źle, bo zjadłaś zbyt mało. Czujesz się źle i słabo, bo nie dostarczyłaś organizmowi jego „narkotyku”.
Najczęstszy błąd popełniany przy wszystkich dietach to przejście niemal z dnia na dzień na „zdrowe odżywianie” – czyli właśnie takie bez cukru, tłuszczu, węglowodanów, smażenizny itp. Jaki jest tego efekt? Zaczynasz dietę i czujesz się ciągle głodna. Bez przerwy myślisz o jedzeniu. I to nie o marchewce, tylko właśnie o słodyczach, frytkach, pizzy i majonezie. A skoro jesteś ciągle głodna to pomęczysz się kilka dni i po raz kolejny rzucasz się na lodówkę, mając do siebie pretensje, że znowu Ci się nie udało. Tylko, że tak naprawdę wcale nie jesteś głodna. Co najwyżej jesteś „na głodzie”, bo organizm cierpi nie z powodu braku pożywienia tylko z powodu braku substancji uzależniającej. Dlatego absolutnie „najpierwszym” krokiem powinno być zidentyfikowanie tego Twojego narkotyku i zrozumienie jak on działa. Dla niektórych może to być coś smażonego, dla innych coś słodkiego, dla jeszcze innych mięso albo kluski (mąka). Bo to nie jest tak, że wszystko uzależnia wszystkich. Ale bardzo prawdopodobne, że każdy ma „coś”. Ja kupę lat miałam ciężkie uzależnienie od cukru. Absolutnie wszystko jadłam na słodko. Placki ziemniaczane – z cukrem. Kanapka z serem – z dżemem. Jogurty – słodkie. Płatki do mleka – słodkie. Frytki – z cukrem. Mogłam nie jeść warzyw, mięsa, czy chleba. Jedzenie bez cukru to nie było jedzenie. I w zasadzie mój organizm chodził tylko na tym cukrze. Na szczęście z tego wyleczyłam się już dawno temu i od lat nawet herbaty nie słodzę. Jednak nadal mam uzależnienie właśnie od herbaty. Mogę wypić w ciągu dnia nawet 10 litrów różnych płynów, ale jeżeli wśród tych płynów nie będzie herbaty, to cały czas będzie mi się chciało pić. Inne substancje – sól, biała mąka, smażony tłuszcz, działają dokładnie tak samo – nie ważne ile zjesz pożywienia. Ważne, czy dostarczysz do organizmu odpowiednią ilość tego konkretnego „narkotyku”. Jeżeli nie, to nawet jakbyś miała po następnym kęsie zwymiotować z przejedzenia – i tak będzie Ci się cały czas wydawać, że jesteś głodna.
Sekret nr 2 – Zerwij z nałogiem
Jak już zidentyfikujesz swój narkotyk i zrozumiesz jak na Ciebie działa – po prostu go odstaw. Całkowicie. Niezależnie od tego, co to jest – nie używaj nawet minimalnych ilości. Zrób to ZANIM rozpoczniesz jakąkolwiek dietę. Bo ze zmniejszonymi porcjami, czy innym rodzajem jedzenia poradzisz sobie bez najmniejszego problemu. Nie poradzisz sobie jeżeli jakiekolwiek zmiany wymagające od Ciebie wysiłku i determinacji będziesz starała się realizować „na głodzie narkotykowym”. Dlatego jeszcze zanim w ogóle zabierzesz się za planowanie diety – przemęcz się trochę zrywając z nałogiem. Niektórym wystarczą trzy dni, innym tydzień lub dwa. Jeżeli po miesiącu nadal się męczysz i czujesz brak tego jednego składnika, który odstawiłaś to znak, że decyzja była bardzo słuszna, bo uzależnienie jest silne. Zwróć uwagę, że przecież nie możesz być zwyczajnie głodna, bo jeszcze nawet nie zaczęłaś diety. Jesz dokładnie tyle samo co cały czas. Tylko bez substancji, która Cię uzależniła. Więc Twoje uczucie „głodu” nie bierze się z żołądka tylko z układu nerwowego i powinnaś z nim walczyć tak, jak walczyłabyś z każdym innym „normalnym” nałogiem.
Jeżeli masz szczęście – dwa, trzy tygodnie powinny w zupełności wystarczyć, żeby organizm się przyzwyczaił do odstawienia narkotyku i zaczął normalnie funkcjonować bez niego. Po dwóch tygodniach powinnaś przestać czuć ciągły głód, ból głowy, osłabienie, zmęczenie, rozdrażnienie i te wszystkie negatywne, irytujące rzeczy, które czujesz. Po dwóch tygodniach po całkowitym odstawieniu cukru – cukier zacznie piec Cię w język. Wszystkie produkty dosładzane cukrem (lub słodzikiem) będą dla Ciebie zbyt słodkie. Po odstawieniu tłuszczu będzie Cię mdlić od smażenizny. Biała mąka okaże się bez smaku. A co najważniejsze – przestaniesz wreszcie mylić „syndrom odstawienia” z głodem.
Sekret nr 3 – Znajdź jedzenie które lubisz
Takie, którym możesz się bezmyślnie i do wypęku obżerać bez opamiętania. Pomidory, ogórki, sałata, brokuły, kapusta kiszona, cukinia, dynia, kalarepa, kalafior, rzodkiew, arbuz, melon, truskawki, soki warzywne, zupy (bez zasmażki i zabielania) – prawie nie mają kalorii. Za każdym razem jak wydaje Ci się, że jeszcze jesteś głodna – możesz się nimi objadać „pod korek” – ile tylko zmieścisz.
Uwierz mi – nie ma opcji, żebyś czuła się głodna po zjedzeniu dziesięciu dużych, słodkich pomidorów. Na pewno istnieją jakieś warzywa, które lubisz i które możesz jeść na surowo, nie wymagające przygotowywania. Znajdź takie warzywa (najlepiej różne) i zabezpiecz sobie w domu zapas. Zamiast słonych chipsów – seler naciowy, biała rzodkiew, ogórek. Zamiast cukierków – pomidorki koktajlowe, paski papryki lub marchewki. Tylko pamiętaj, że jest jeden, absolutnie bezwzględny warunek – to musi być coś co naprawdę lubisz. Nie oszukuj się, że lubisz seler naciowy (który prawie w ogóle nie ma kalorii), jeżeli w głębi serca uważasz, że jest ohydny i śmierdzi. Lepiej wybierz coś ciut bardziej kalorycznego (np. fasolkę szparagową) co będziesz jadła z przyjemnością.
Chodzi o to, żebyś znalazła takie zamienniki, które Cię cieszą zamiast męczyć. Żebyś się naprawdę z wielka chęcią nimi objadała za każdym razem, kiedy kręcisz się koło lodówki z nudów, wydaje Ci się, że jesteś jeszcze głodna, albo masz na coś ochotę ale sama nie wiesz na co.
Sekret nr 4 – Na kilka dni odstaw przyprawy
W szczególności sól i wszystkie „gotowce” – „vegetę”, „maggi” i różne inne mieszanki bazujące głównie na soli. Postaraj się jeść tylko surowe warzywa, owoce, nabiał czy pieczywo, które nie wymagają dodatkowych przypraw. Odstaw musztardy, ketchupy, majonezy i pozostałe gotowe sosy. Unikaj mocno „przyprawionego” jedzenia – słonych wędlin czy serów, słodzonych napojów czy jogurtów itp. Nie wiem, czy masz świadomość jak niesamowicie szybko przyzwyczajamy się do intensywnych smaków. Z miesiąca na miesiąc ciut więcej solimy, słodzimy, używamy coraz więcej intensywnych mieszanek przyprawowych. I dochodzimy do miejsca w którym jedyne co nam smakuje, to przesolone frytki z przesłodzonym ketchupem i takie porządnie obsypane chipsy. Pewnie nie raz zdarzyło Ci się wybierać z paczki te najciemniejsze, najbardziej obklejone przyprawami – bo są najlepsze 😉 A to wszystko dlatego, że nasz smak się przyzwyczaja i ciągle potrzebuje nowych wrażeń. Niestety te wrażenia są najczęściej powiązane, z mocno przetworzonym, niezdrowym, sztucznym i straszliwie kalorycznym jedzeniem. Jeżeli jednak zrobisz sobie taki eksperyment, że na kilka – kilkanaście dni odstawisz wszystkie podkręcacze i wspomagacze smaku, to organizm również bardzo szybko przyzwyczai się do braku przypraw. Wiesz co się wtedy stanie?
Okaże się, że pomidory albo czerwona papryka są strasznie słodkie. Jabłka czy pomarańcze są tak słodkie, że aż zęby bolą. Seler naciowy jest naturalnie słony. A zioła, nawet te wysuszone – kupne, mają niesamowicie intensywne smaki i aromaty. Każdą potrawę da się posłodzić kardamonem, goździkami lub cynamonem. I każdą da się posolić czarnuszką, oregano albo lubczykiem. Nie powiem Ci, czy te zioła faktycznie powodują, że czujesz na języku intensywny smak, czy tylko mózg używa pewnego skojarzeniowego skrótu – każda pizza jest mocno aromatyzowana oregano, więc oregano nadaje potrawie smak pizzy 😉 Nie wiem w jaki sposób to działa, ale fakt jest taki, że działa. A przynajmniej w moim i wielu znanych mi przypadkach. Wystarczy naprawdę kilka dni odstawienia intensywnych wspomagaczy smaku, żeby poczuć jak naprawdę smakują produkty i jakie są dzięki temu pyszne. Przekonasz się, że nawet filet drobiowy ma własny smak, zamiast jak zwykle – smakować jak gruba warstwa przypraw, którymi jest otoczony.
Po co Ci to? Prawda jest taka, że naprawdę ogromne ilości jedzenia pochłaniamy nie z głodu, ale dla przyjemności jaką daje nam ich smak. Na tym właśnie polega magia słodyczy, chipsów, fast foodów i większości przekąsek. Niestety te wszystkie najpyszniejsze przekąski są strasznie kaloryczne i w większości przypadków niezdrowe. Wyobrażasz sobie jaką miałabyś figurę, jakby nagle okazało się, że chipsy są za słone, czekolada za słodka, a pizza za tłusta? Za to jabłka, marchewki, czy grejpfruty nieziemsko pyszne?
Sekret nr 5 – Mini głodówka
Ostrzegam, że ze względów zdrowotnych jest to jest dosyć kontrowersyjna metoda, więc jeżeli masz jakiekolwiek problemy ze zdrowiem, to absolutnie, pod żadnym pozorem nie rób tego bez konsultacji z lekarzem.
Prawa jest taka, że ludzki żołądek jest wielkości pięści. W związku z tym, zjadając porcję (czegokolwiek) wielkości własnej pięści – powinnaś czuć się „pełna”. Niestety jednak informacja o „pełności” dociera do mózgu z 20-30 minutowym opóźnieniem, więc mimo zapełnienia żołądka jesz dalej i dzień w dzień ten swój malutki żołądek rozciągasz. Jak zapewne wiesz – w skrajnych przypadkach, przy poważnych problemach ze zrzuceniem wagi stosuje się operacyjne zmniejszenie żołądka, żeby mniej się mieściło i człowiek szybciej czuł się najedzony. Ale w mniej skrajnych przypadkach można uzyskać podobny efekt bez operacji – za pomocą krótkiej (jedno – dwu dniowej) głodówki. Wystarczy przez jakiś czas dać żołądkowi szansę, żeby się sam chociaż odrobinę obkurczył. Najlepiej wybrać sobie taki dzień, kiedy masz naprawdę masę roboty i ani chwili wolnego, żeby myśleć o jedzeniu. Zjeść MAŁE śniadanie i przez resztę dnia nie mieć czasu nawet na szybką przekąskę. Następnego dnia tak samo. Na trzeci dzień powinnaś już czuć różnicę – zmieścić trochę mniej jedzenia i szybciej czuć się najedzona. Ale tak naprawdę największa trudność następuje później i polega na utrzymaniu tego efektu przy pierwszym rzuceniu się na jedzenie. Znam na to dwa sposoby:
- Szklanka ciepłej wody na 15-20 minut przed posiłkiem – siadając do jedzenia już będziesz czuć się lekko pełna, więc dużo więcej nie zmieścisz, a woda szybko „przeleci” więc porcja jedzenia nie spowoduje ponownego rozciągania żołądka.
- Niezależnie od tego, co jesz i w jakiej ilości – podziel to na mniejsze porcje i zamiast jednego posiłku np. 300 gram, zrób sobie 3 posiłki po 100 gram – zjadane co godzinę lub półtorej.
Ten drugi sposób to też doskonała metoda jeżeli nie możesz (np. ze względów zdrowotnych) lub bardzo nie chcesz próbować mini głodówki: Każdy posiłek, zaczynając od śniadania, dziel na niewielkie porcje. Na początek np. na pół. Zjedz połowę o normalnej porze – tak jak zwykle, a drugą połowę godzinę, półtorej lub dwie później. Z kolejnymi posiłkami rób dokładnie tak samo. Oczywiście stosuj tę metodę z sensem dostosowując do swojego sposobu jedzenia. Jeżeli Twoje śniadanie składa się wyłącznie z 80 gram jogurtu, to nie cuduj z dzieleniem. Ale jeżeli na obiad zjadasz ćwierć litra zabielanej pomidorowej z 150 gramami ryżu lub makaronu, a do tego na drugie 200 gram ziemniaków, 100 gram mięsa i 200 gram surówki, to spokojnie możesz z tego zrobić trzy lub nawet cztery mniejsze porcje, które będziesz zjadać co godzinę – dwie. Może jak dojdziesz do tej czwartej, to będzie już taka pora, że zjesz ją na kolację i dzięki temu odpuścisz sobie robienie dodatkowej kolacji. A może po dwóch porcjach obiadu właśnie będziesz mieć ochotę na kolację, więc pozostałe dwie porcje obiadowe schowasz do lodówki na następny dzień.
Sekret nr 6 – Naucz się „marnować” jedzenie
Większość z nas ma latami wpajany nawyk „czyszczenia talerza”. Rodzice, dziadkowie, ciocie, przyjaciele i wszyscy inni ludzie, przy których kiedykolwiek, cokolwiek jadłyśmy, od urodzenia wmawiali nam, że musimy zjeść wszystko z talerza „bo się zmarnuje”. No bo jak to? Nie zmieścisz jeszcze tych trzech łyżek zupy, albo dwóch kęsów kotleta? Na pewno zmieścisz, a jak nie zjesz to trzeba będzie wyrzucić. A przecież NIE WOLNO wyrzucać jedzenia. Toż to czyste marnotrawstwo i strata pieniędzy. Grzech i degrengolada. Kto to widział? Ludzie z głodu umierają na całym świecie, a Ty będziesz MARNOWAĆ?
Więc mimo tego, że już czujesz, że jesteś obżarta i za chwilę Ci się zacznie „cofać”, na siłę wpychasz w siebie te ostatnie łyżki zupy, czy kawałek kotleta. Bo przecież „nie wypada” zostawić i zmarnować. To nic, że żołądek Ci się od tego rozciąga jak balon, nie jesteś w stanie się podnieść z krzesła, zaczynasz czuć przepracowaną wątrobę, marzysz tylko o ziółkach na trawienie, albo przynajmniej kieliszku (lub szklance) wódki i do tego wszystkiego jeszcze Ci za przeproszeniem dupa rośnie. Ale marnować nie wolno.
Serio?
Ja wiem, że ludzie głodują, jedzenie jest super cenne i tak dalej. Ale z drugiej strony ludzie umierają na dziesiątki chorób związanych z otyłością. Cierpią na nadciśnienie, cukrzycę, problemy z wątrobą, ze stawami i całą masę innych dolegliwości – o niskiej samoocenie nawet nie wspominając. Naprawdę uważasz, że ten kawałek niedojedzonego kotleta jest cenniejszy niż Twoje zdrowie i samopoczucie? Jak się najadłaś, to nie wpychaj w siebie na siłę. Daj psu, wrzuć do kompostownika, zwyczajnie wywal, schowaj do lodówki na jutro / na później albo na kolejny posiłek zrób sobie „jajecznicę na resztkach”. Zrób z tym co tylko chcesz, tylko nie wpychaj w siebie na siłę „bo wypada dojeść”.
I jeszcze ze specjalną dedykacją dla wszystkich mam:
Przestań wreszcie dojadać wszystkie resztki po dzieciach! Nie jesteś w stanie zmusić się do wywalenia i Twój wewnętrzny głos mówi Ci, że MUSISZ to dojeść, to nie rób żadnego jedzenia dla siebie. Zaczekaj aż dzieci zjedzą. Dojedz po nich i dopiero wtedy – jeżeli nadal będziesz głodna – zrób porcję dla siebie. Może dzieci zostawią tyle, że będziesz najedzona i już nic więcej nie będziesz musiała sobie robić.
Sekret nr 7 – Weź mniejszy talerz
Za każdym razem, kiedy szykujesz jedzenie – nałóż je na mniejszy talerz niż planowałaś. Ta jedna, banalnie prosta sztuczka może Ci załatwić za jednym zamachem tematy z punktu 5 (zmniejszenie porcji) i 6 (niemarnowanie jedzenia). Jak zaczniesz jeść na mniejszym talerzu, to będziesz mogła sobie ten talerz bardziej zapełnić. Dzięki temu Twój mózg się trochę „oszuka”, bo skoro masz pełno na talerzu to wszystko jest ok. W tym wypadku również mózg używa skrótu: pełny talerz – dużo jedzenia, pusty talerz – mało jedzenia. Wielkość talerza nie ma dla naszego postrzegania aż takiego znaczenia jak jego zapełnienie. A jeżeli po zjedzeniu całego talerza nadal będziesz głodna, to w najgorszym wypadku po prostu nałożysz sobie dokładkę. Najlepiej po godzinnej przerwie 😉
I to tyle – czasem tylko tyle wystarczy, żeby zeszło Ci parę kilo i żebyś zaczęła się lepiej czuć. A czasem do tego zestawu przyda się jeszcze niewielkie ograniczenie kalorii w spożywanych posiłkach (pieczenie zamiast smażenia, fasolka szparagowa zamiast frytek itp.) lub odrobina ruchu (10 minut spaceru przed powrotem do domu po pracy). Wszystko zależy od tego jakiego efektu oczekujesz oraz z jakiego poziomu zaczynasz. Mam jednak nadzieję, że te moje sposoby chociaż odrobinę ułatwią Ci osiągnięcie Twojego celu.