Ilu rzeczy potrzebujesz?


Nie powiem, żebym nadal pozostawała w „wakacyjnym nastroju”, bo w zasadzie odkąd tylko wróciłam do domu – bardzo wyraźnie poczułam, że wakacje dobiegły końca. Nie mniej jednak w związku z długim wyjazdem naszło mnie kilka przemyśleń, którymi nie miałam okazji się z Tobą podzielić.

Pierwsze zaskoczenie (pozytywne) dopadło mnie już w trakcie pakowania

Okazało się, że po zapakowaniu „łazienki” – kosmetyków, szczotek do zębów, szczotek do włosów itp. – w łazience na wierzchu został płyn do kąpieli, mydło w płynie i balsam do ciała (jak mnie słońce „zaróżowiło”, to żałowałam, że go nie wzięłam). Całą resztę zapakowałam do kosmetyczki, bo okazała się niezbędna codziennie.

Oczywiście mam na myśli rzeczy, które stoją w łazience na wierzchu – wokół wanny, wokół umywalki i pod lustrem. Wiadomo, że w szafkach sporo zostało, bo przecież nie potrzebowałam brać ze sobą zapasów, które zawsze mam, żeby nie zostać bez szamponu jak akurat się skończy, a ja nie będę miała czasu pojechać do sklepu. To są jednak rzeczy, które mają swoje stałe, uporządkowane miejsca w łazienkowych szafeczkach.

A na wierzchu – pusto

Jak zobaczyłam tą pustą łazienkę, to naszła mnie myśl, że to chyba najlepszy dowód na to, że przynajmniej w tym pomieszczeniu ilość rzeczy stojących na wierzchu jest dokładnie taka jak powinna być i nie ma tam nic niepotrzebnego, czego należałoby się pozbyć.

Ta pustka spowodowała jeszcze jeden bardzo pozytywny efekt, który nastąpił po powrocie:

Wróciłam do hotelowo – pustej łazienki

Kojarzysz to uczucie kiedy wchodzisz do łazienki w hotelu, a tam oprócz papieru toaletowego i ręczników nie ma prawie nic i cała ta przestrzeń wydaje się taka idealnie uporządkowana? Tak samo czułam się po powrocie z wakacji. Oczywiście trudno mówić o idealnym uporządkowaniu, kiedy nadal mam wielką dziurę w ścianie po awaryjnej naprawie zaworów od ogrzewania, ale pomijając to i fakt, że cała łazienka wymaga generalnego remontu – takie „hotelowe” uczucie we własnym mieszkaniu było całkiem przyjemnym doświadczeniem.

No i oczywiście kompletna pustka wymusiła na nas błyskawiczne rozpakowanie całej zawartości kosmetyczek natychmiast po powrocie, bo inaczej nie mielibyśmy się nawet czym umyć, a przecież każdy czynnik przyspieszający rozpakowywanie jest na wagę złota 😉

Dalej nie było tak różowo

To było niestety jedyne pomieszczenie, w całym mieszkaniu, w którym takie zjawisko miało miejsce. Jeżeli chodzi o całą resztę rzeczy, które ze sobą zabraliśmy, to wymagały trzech dwuosobowych kursów do samochodu, zajęły niemal cały bagażnik, a w mieszkaniu kompletnie nic nie ubyło.

Mimo zapakowania kilku toreb ubrań – w szafie nie zwolniła się ani jedna półka. Kompletnie nie dało się odczuć, że gdzieś wyjechaliśmy. Jakbym się nagle w magiczny sposób rozdwoiła i jedna ja pojechałaby na wakacje, a druga ja zostałaby w domu, to żadnej by niczego nie zabrakło. A rzeczy wzięłam tyle, żeby przez cały wyjazd nie prać.

I sama się podłożyłam

Żeby tego było mało – nie dość, że zdecydowana większość rzeczy została w domu na swoich miejscach, to jeszcze po powrocie okazało się, że 3/4 z zabranych ubrań nie używaliśmy. Co poskutkowało oczywiście tym, że używane trafiły do prania, więc się „rozpakowały”, a nieużywane drugi tydzień leżą w torbie i patrzą na mnie oceniająco 😉

Chociaż na swoje usprawiedliwienie (co prawda marne) mam fakt, że pakując się nie miałam pewności na jaką pogodę trafimy, bo przy dłuższych wyjazdach trudno ślepo ufać prognozom długoterminowym. W związku z tym zapakowałam zestawy na upały, zestawy na średnio oraz zestawy na zimno, mokro i paskudnie. A w praktyce wyszło jak zwykle, czyli upały spędzałam w stroju kąpielowym, a resztę czasu chodziłam w zasadzie w kółko w tych samych ciuchach – „czystszych” na spacery deptakiem i „do brudzenia” na wieczorne siedzenie na plaży lub łażenie po lesie. Ewentualnie dokładając warstwy (bluza) w zależności od temperatury.

Nauczona doświadczeniem – oprócz „normalnych” rzeczy – zawsze biorę też jakiś zestaw trochę bardziej „wyjściowy”. Za każdym razem, kiedy nie brałam – okazywało się, że akurat przypadkowo znajomi są niedaleko i można by się spotkać albo naszło nas z mężem na jakąś spontaniczną „randkę” w restauracji, a ja mam do dyspozycji tylko jeansy i flanelową koszulę w kratę (męską) 😉

Nie muszę chyba mówić, że odkąd pakuję na wszelki wypadek zestaw lepszych ciuchów – nigdy nie są potrzebne, a jak przez przypadek nie zapakuję, to zawsze trafi się coś, co sprawi, że żałuję, że nie wzięłam.

Kosmetyczka też się przejechała

Wraz z „lepszymi” ubraniami wzięłam też zestaw kosmetyków do makijażu, który nie był mi kompletnie do niczego potrzebny, bo przez cały wyjazd nie użyłam ANI JEDNEGO kolorowego kosmetyku. No dobrze – z wyjątkiem perłowej pomadki ochronnej na wysuszone słońcem usta, ale moim zdaniem to się nie liczy 😉 Jeśli natomiast chodzi o jakieś kredki to oczu, tusze do rzęs, czy pudry, to cały wyjazd nic kompletnie nie nakładałam na twarz i nic kompletnie nie musiałam z twarzy zmywać. Już zdążyłam zapomnieć jaką „wolność” daje brak makijażu – Można np. przetrzeć oczy bez obaw, że będzie się wyglądać jak po walce bokserskiej 😉

Oczywiście po takiej przerwie przez pierwsze kilka dni po powrocie do pracy musiałam się strasznie pilnować, żeby się nie porozmazywać, bo błyskawicznie przyzwyczaiłam się do swobody w dotykaniu twarzy, a odzwyczajenie się na nowo przebiegało dużo trudniej. Jak to mówią – człowiek się szybko do dobrego przyzwyczaja.

Ilu rzeczy potrzebujesz?

Wracając jednak do tematu niepotrzebnych rzeczy – jak co roku okazało się, że wzięłam wszystkiego zbyt dużo. Mimo tego, że na miejscu nie robiliśmy prania (płukanie stroju kąpielowego się nie liczy) i nie kupowaliśmy niczego nowego – i tak większość rzeczy tylko się przejechała. Co prowadzi do bardzo ciekawego wniosku, że:

Bagażnik średniej wielkości samochodu osobowego typu sedan mieści więcej rzeczy niż jest potrzebne trzyosobowej rodzinie do normalnego funkcjonowania

A muszę zaznaczyć, że nie mówię tu tylko o ubraniach, bo oprócz „podstaw”, takich jak ciuchy, buty i kosmetyki, braliśmy też całą resztę codziennych rzeczy – ręczniki, ściereczki kuchenne, naczynia (kubki, miseczki, talerzyki, sztućce, garnuszek, nóż, deseczkę do krojenia itp.), a także różnego rodzaju „rozrywkę” czyli książki, gry planszowe, laptopa, rolki, a nawet konsolę do gier i kilka gier – więc absolutnie wszystko, z czego normalnie na co dzień korzystamy.

Wszystko bez problemu zmieściło się w bagażniku

Nie było również większego problemu, żeby zmieścić to na miejscu w niewielkim, trzyosobowym pokoju, zawierającym malutką szafę, regał, stolik, dwa krzesła i miejsca do spania. Natomiast w domu zostało całe mieszkanie pełne rzeczy, które jak widać wcale nie są potrzebne.

Posługując się przykładem łazienki, który opisałam na początku – tak naprawdę moglibyśmy kompletnie opróżnić mieszkanie ze wszystkiego, zostawiając tylko meble i wyposażenie (pralka) oraz to, co zapakowaliśmy ze sobą na wyjazd i nie powinniśmy mieć żadnego problemu, żeby z taką ilością rzeczy normalnie funkcjonować.

Co dalej?

Napisałabym, że ta myśl zmotywowała mnie do dalszych, ambitnych działań związanych z odgracaniem mieszkania i pozbywaniem się wszystkich niepotrzebnych maneli, ale prawda jest taka, że motywacja jest we mnie faktycznie bardzo silna, jednak niestety nie ma nawet najmniejszych szans na realizację w najbliższym czasie, bo niestety boleśnie zderzyłam się z rzeczywistością.

A moja brutalna rzeczywistość od powrotu z urlopu, co najmniej do połowy października to praca („w terenie”) od 07:30 do 22:30 niemal codziennie + od kilku do kilkunastu godzin pracy w weekend. W związku z tym mój dzień wygląda tak, że wstaję rano, ogarniam się (mycie, śniadanie) i wychodzę, a wieczorem wracam, ogarniam się i padam na łóżko – nie ma mowy o wprowadzeniu tych motywacyjnych przemyśleń w czyn. Tym bardziej, że każdą wolną chwilę poświęcam na odkopanie się z powakacyjnych zaległości blogowych.

Ale jak tylko będę miała chwilę prawdziwego oddechu po tym całym szaleństwie to ruszam do działania i walczę dalej, bo nadmiar rzeczy wokół siebie zdecydowanie utrudnia życie zamiast je ułatwiać – Im więcej mam pracy tym bardziej doceniam wygodę posiadania tylko tego, co jest naprawdę potrzebne i to w dodatku zawsze na swoim miejscu. Jakbym miała jeszcze teraz marnować czas na przekopywanie się przez sterty bałaganu w poszukiwaniu jakiejś rzeczy, to nie wystarczyłoby mi w ciągu doby czasu na sen.

 

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: