I to tak naprawdę się nie spiesz. Po pierwsze nikt Cię nie goni. Po drugie żyłaś w syfie tyle czasu, to wytrzymasz jeszcze trochę. Po trzecie i najważniejsze – cały proces (bo to już nie jest jednorazowa czynność – to jest ekstremalnie skomplikowany i długotrwały proces) zajmie Ci bardzo dużo czasu.
Naprawdę, naprawdę, naprawdę dużo czasu. I nie mam tu na myśli godzin spędzonych na myciu podłogi, czy układaniu na półkach – to są tylko bardzo krótkie i wręcz relaksujące przerywniki.
Mam na myśli miesiące. Tak – MIESIĄCE, które poświęcisz na odklamocanie, podejmowanie trudnych decyzji, planowanie, organizowanie i usprawnianie. Jasne – może da się to zrobić jak Perfekcyjna Pani Domu – w tydzień. Może. Mnie nigdy się to nie udało. I nie chodzi tu o brak czasu, motywacji czy chęci.
Nawet jeżeli po kilku godzinach sprzątania mam jeszcze siłę, jestem super zmotywowana żeby jak najszybciej skończyć i nie chcę przerywać to i tak mój mózg przestaje pracować. Biorę kolejny klamotek w rękę i zwyczajnie nie wiem co mam z nim zrobić. Stoję na środku pokoju z mokrą ścierką i nie umiem podjąć decyzji, którą półkę powinnam wytrzeć. Trafiam na drobną przeszkodę, a ona w ciągu pół sekundy urasta do wielkiego dramatu. Mózg przestaje pracować. Logika się wyłącza, a jakiekolwiek dalsze działania są dyktowane zmęczonymi i zdesperowanymi emocjami. Nie odpoczywam, bo chcę skończyć robotę i nie kończę roboty, bo nie wiem jak. Siedzę na środku pokoju załamana i zniechęcona. Następnego dnia nie mogę się zebrać w sobie – cały czas pamiętam wczorajsze załamanie i zniechęcenie.
Właśnie dlatego przestałam traktować sprzątanie „projektowo”.
„Mój idealny dom” to proces – nie projekt.
To nie jest projekt, który ma „dedlajn” i do jego końca muszę po kolei odhaczać kolejne „majlstołny” z „czeklisty” – najlepiej zgodnie ze „skedżulem” (no dobra – miałam krótki epizod zawodowy w korporacji, czego do dziś nie mogę przeboleć 😉 ). Przy urządzaniu domu nie ma nad głową szefa, który mówi „dzisiaj to, jutro tamto” i „jak nie skończyłaś, to zostań po godzinach”. To jest Twój dom. Zrobienie go perfekcyjnym powinno być Twoją przyjemnością – takim małym, może trochę dziwacznym i ekstremalnym hobby. Nie musisz trzymać się ściśle listy.
Tzn. żeby nie było – listę rzeczy do zrobienia warto przygotować i aktualizować na bieżąco, ale to nie oznacza, że musisz ją realizować po kolei. Wszelkiego rodzaju plany traktuj bardziej jak wskazówki i przypominajki. Oczywiście sensownie jest na początek przyjąć jakąś logiczną kolejność np. zacząć od pozbierania śmieci i porozwalanych ubrań, a dopiero później grzebać w szafeczkach, ale bez przesady.
Sprzątanie i „robienie domu” to nie jednorazowy strzał tylko długotrwały i szczerze mówiąc całkiem fajny proces. Jak się odpowiednio wkręcisz i uświadomisz sobie, że nikt nad Tobą nie stoi, nic nie musisz, a sprzątasz/organizujesz dom tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności (aktualnej lub późniejszej) to wychodzi z tego naprawdę pożyteczne i bardzo przyjemne hobby. Wróciłaś zmęczona z pracy, miałaś zły dzień, pogoda jest paskudna, jest Ci zimno i do tego masz okres (TAK! – to jest choroba i tej wersji będę bronić jak niepodległości niezależnie od tego ile radosnych kobiet będzie śpiewać i tańczyć na reklamach podpasek)? Bierzesz herbatkę (kawkę, winko), kocyk, pilota od telewizora, układasz się na kanapie i nic Cię nie obchodzi. Jak odpoczniesz i zły humor trochę Ci przejdzie – pewnie i tak coś zrobisz. Może coś małego. Może tylko zmyjesz kilka talerzy albo zmieciesz podłogę w kuchni. Nie dlatego, że musisz. Dlatego, że jak już w końcu zobaczysz, że Twój dom robi się ładniejszy i przytulniejszy, to będzie Cię strasznie irytować te kilka talerzy w zlewie i te parę okruszków na podłodze, bo będą „zaburzać harmonię”, którą przecież już osiągnęłaś w kuchni. Innego dnia wrócisz do domu pełna energii albo obudzisz się super wypoczęta w sobotę rano i za „jednym strzałem” odkopiesz pół mieszkania, wyszorujesz łazienkę albo wreszcie zrobisz przegląd ubrań w szafach.
Jednak przez większość czasu będziesz robić codziennie „coś”. Trochę do przodu. Tak jak pisałam w „najpierwszym” wpisie – najlepsze rozwiązanie to wyliczyć swój codzienny czas do dyspozycji i podzielić go na pół między sprzątanie i odpoczynek. Wtedy codziennie jesteś krok do przodu, nie zniechęcasz się, nie załamujesz, nie traktujesz swojego odpoczynku jako lenistwa, niepowodzenia w sprzątaniu i nieudolności w prowadzeniu domu, tylko jako zasłużony relaks niezbędny do dalszej efektywnej pracy. I nie zawsze, ale w moim wypadku najczęściej, właśnie podczas odpoczynku dopada Cię olśnienie odnośnie problemu, z którym nie mogłaś sobie do tej pory poradzić. Oczywiście zachwycona swoim przebłyskiem geniuszu wstajesz i natychmiast idziesz wprowadzić w życie nowe rozwiązanie – właśnie pokonałaś ogromny problem, który by Cię przytłoczył, zdołował i zniechęcił, jakbyś próbowała rozwiązywać go na siłę „zgodnie z harmonogramem sprzątania”.
Nie traktuj sprzątania jako „sprzątanie”. Traktuj je jak „robienie domu”.
Ogarniaj swoim tempem, w takiej kolejności jaką sama uznasz za najlepszą. Jeżeli nie będziesz miała pomysłu jak się za to zabrać albo zwyczajnie nie wiesz od czego zacząć – w późniejszych notkach będę Ci sugerować kolejność i rozwiązania, które u mnie zadziałały. Ale jeżeli sama czujesz, że dzisiaj masz ochotę np. poukładać półkę z książkami żeby pokój ładniej wyglądał, to zwyczajnie idź i to zrób.
Właściwy czas, żeby sprzątnąć jakieś miejsce jest dokładnie wtedy, kiedy akurat masz ochotę je sprzątnąć albo właśnie wymyśliłaś jak trzeba to zrobić.
No dobra – przyznaję: Takie rozwiązanie jest strasznie chaotyczne, długo trwa i trudno o szybkie imponujące elekty, ale nikt od Ciebie nie wymaga żeby było po kolei, szybko i epicko. Ja też co prawda od Ciebie nie wymagam, ale za to bardzo serdecznie Ci zalecam podejście do sprzątania jak do przyjemności, a nie jak do przykrego obowiązku.
Tylko uważaj, żebyś nie przesadziła z tym oczekiwaniem na moc i chęci. 😀 Na początek zrób cokolwiek – to co uważasz za najłatwiejsze i nad czym nie musisz się za bardzo zastanawiać. Np. wyrzuć śmieci, pozbieraj w jedno miejsce rozrzucone ubrania itp. Jak tylko wokół Ciebie będzie się robić ładniej, częściej będzie Cię nachodzić chęć, żeby zrobić jeszcze ładniej. Wyznacz sobie jakiś wstępny termin, kiedy chciałabyś mieć już większość zrobioną i wyznacz sobie też jakąś naprawdę fajną nagrodę.
Odnośnie terminu – bez szaleństw i przesadnych ambicji. Dostosuj go do swoich codziennych możliwości czasowych, stanu zapuszczenia oraz wielkości domu/mieszkania i celu jaki chcesz osiągnąć (tylko sprzątanie, czy jakiś mały remont też?). Że tak pojadę trochę filozoficznie: Wszystko w naturze ma swój czas żeby wyrosnąć, zakwitnąć, zaowocować i dojrzeć. Ty też daj sobie i swojemu domowi ten czas. Nie myśl o tygodniu, czy nawet o miesiącu bo się zajedziesz, zniechęcisz i kolejny raz nic z tego nie będzie. Ja dałam sobie rok i wydaje mi się, że dla naprawdę poważnych bałaganów i dla zachowania normalnego życia to jest dosyć sensowny termin. Nie zaczynałam od „noworocznych postanowień”, bo jakaś pogańska część mnie cały czas mnie dźga, że nic nowego nie zaczyna się w zimie. W zimie się tylko kończy. I śpi. Zaczęłam od marca, bo to był „ten moment”. Nie mam logicznego uzasadnienia. Pewnego dnia obudziłam się z idiotycznym przekonaniem, że jeżeli nie zrobię tego w tym roku, to nie zrobię tego nigdy. I zaczęłam robić. Tak po prostu.
Jak alkoholicy i wszyscy inni nałogowcy – jeden dzień naraz. 😉 Od tego czasu minęło 5 miesięcy, a ja robię dalej i wiem, że do końca jeszcze bardzo daleko ale z każdym dniem jeszcze bardziej mi się chce, widzę większy sens i sprawia mi to naprawdę dużą frajdę. Do tego w mieszkaniu robi się naprawdę bardzo fajnie. W zeszłym tygodniu pierwszy raz W ŻYCIU będąc u kogoś innego w domu pomyślałam, że u mnie jest bardziej posprzątane (no dobra – może nie we wszystkich pokojach i oczywiście do szafek ludziom nie zaglądałam, ale takie generalne wrażenie z głównej części mieszkalnej miałam jakie miałam). Mąż też się wkręcił i pilnuje większości miejsc gdzie jest już ślicznie, bo jego również zaczęły denerwować brudne naczynia, które zaburzają harmonię pustego zlewu albo śmieci na stoliku, które zaburzają harmonię łatwo dostępnych i nie-pogubionych-po-mieszkaniu pilotów od telewizora 🙂
Co do wyznaczenia nagrody – może to być cokolwiek, ale byłoby super jakby to było coś związanego z Twoim „domowym sukcesem”. Impreza dla znajomych, bardziej wystawne urodziny, „specjalny” weekend sam na sam z partnerem (albo z przyjaciółką – co kto lubi) w mieszkaniu specjalnie na tą okazję wystylizowanym na „domowe SPA”, ze świecami zapachowymi, pachnącymi ręcznikami, sałatkami, wodą z ogórkiem i co Cię tam jeszcze kręci. Możesz nawet zamówić masażystę i wystawną kolację na wieczór – byle do domu. Pomyśl jakie to będzie fajne uczucie wreszcie wpuścić kogoś obcego i nie przepraszać za bałagan. Albo przeprosić tak „kurtuazyjnie”, żeby wszyscy myśleli, że jesteś tak zajebiście perfekcyjna, że dla Ciebie ten idealny dom, to bałagan 😉
Ja osobiście za ludźmi nie przepadam, za SPA też nie, a najbardziej romantyczna kolacja to dla mnie pizza w bardzo fasfoodowej knajpie (w bardzo konkretnej fastfoodowej knajpie ze względu na „wartość sentymentalną” tego miejsca). Za to mam w głowie wizję idealnej Pani Domu z amerykańskich lat 50. W związku z tym postanowiłam, że tą całą domową rewolucją zasłużę sobie na moje idealne perły, które później zamierzam nosić do sprzątania 😉 Bo czemu by nie?