Pozbywanie się rzeczy to dla większości kobiet tortura i tabu.
Połóż rękę na dowolnym zakurzonym przedmiocie jaki masz w domu (trochę to obrzydliwe, bo warstwa kurzu wskazuje, że nie dotykałaś tej rzeczy co najmniej od roku a i wtedy pewnie tylko po to żeby zetrzeć z niej kurz). Masz? To teraz idź do kubła i wyrzuć…
Dobry żart, nie?
Bo przecież:
- to było bardzo drogie,
- dostałam to w prezencie,
- to po prababci,
- przyda się
- jak tylko będę mieć czas na _____ (szycie, gotowanie, majsterkowanie, robótki ręczne, wycieczki w góry, sporty ekstremalne – wstaw swoje niespełnione marzenie) to będę tego używać
- jeszcze jest dobre
- szkoda wyrzucać
- zrobię z tego ______ (wazon, podstawkę, pudełko, korale, dekorację, coś)
- to na pamiątkę
- jeśli to, którego używam się zepsuje lub zniszczy, będę mieć na zapas
- to część mojej „kolekcji”
- to część kompletu
- będę tego używać
i tak dalej, i tak dalej…
Znasz to? Ja miałam największy problem z:
- „przyda się” – wcale się nie przydawało, bo jak mi było potrzebne to nie pamiętałam, że mam. Albo nie mogłam znaleźć w bałaganie i kupowałam nowe. Albo akurat trafiałam na ładniejsze, fajniejsze i bardziej „odpowiadające moim potrzebom” i też kupowałam nowe. A najczęściej nie przydawało się, bo zwyczajnie nie było potrzebne.
- „będę tego używać” – a tak naprawdę „bardzo chciałabym być tak perfekcyjna, żeby faktycznie codziennie rano używać tej odżywki do suchych końcówek, żeby moje włosy były śliczne i błyszczące” ale niestety odżywka jest strasznie tłusta i jak dam jej za dużo lub nierówno to mam całe włosy do umycia. Nałożenie jej „w sam raz” trwa strasznie długo i zupełnie nie chce mi się tego robić rano przed wyjściem do pracy. Po pracy tego nie zrobię bo związuję włosy i by się obtłuściły jedne od drugich, a jeżeli ich nie ufajdam, to wystarczy jak myję co drugi dzień. Przed myciem nie będę nakładać, bo to przecież bez sensu.
I mój osobisty faworyt:
- „to na pamiątkę” – absolutnie wszystko na pamiątkę absolutnie wszystkiego. Do tego wraz z dorastaniem dziecka – każda skarpetka, każda bluzeczka, zabaweczka, bucik, smoczek, kubeczek, kocyk, rysunek, plastuś – absolutnie WSZYSTKO na pamiątkę! Aż sama się dziwię, że zużytych pieluch nie trzymałam „na pamiątkę”.
Miałam też epizod z:
- „było drogie” – chociaż w moim wypadku to było bardziej „za to można dostać pieniądze” – tu ukłon w kierunku bardzo ciekawego okresu w naszym życiu, kiedy na trzyosobową rodzinę mieliśmy do dyspozycji 1000zł miesięcznie, z czego 800zł szło na obowiązkowe rachunki i opłaty. Najukochańszą wnusię na szczęście dobrowolnie finansowały babcie i prababcie (bo „były w sklepie” albo „nie mogły się oprzeć”), a my poznawaliśmy uroki „najtańszych produktów” we wszystkich marketach 🙂 No dobra – jestem rozpieszczoną jedynaczką i jakbym poprosiła rodziców to wsparli by nas dodatkowo (bo wspierają cały czas na różnych płaszczyznach) ale taką mieliśmy „fantazję”, żeby dać sobie radę możliwie samodzielnie. Bywało trochę niekomfortowo ale wspominam ten czas z sentymentem. Po pierwsze dał nam poczucie, że jakby nie było – i tak zawsze damy sobie jakoś radę 😉 . Po drugie pokazał wartość pieniądza z trochę innej perspektywy. A po trzecie nauczył nas wielu bardzo ciekawych rzeczy – takich jak milion możliwości na zdobycie różnymi metodami dodatkowych pieniędzy, chociażby poprzez sprzedaż niepotrzebnych, nieużywanych i nielubianych rzeczy, które zagracają dom. Wspominając czasem niedzielne pobudki o 5 rano i wyprawę z manelami na targ „staroci”, miałam gdzieś z tyłu głowy ciągle poczucie bezpieczeństwa finansowego jakie daje cały dom niepotrzebnych dupereli, które w „kryzysowych czasach” zawsze można sprzedać 😀 Na szczęście nabyta z wiekiem i doświadczeniem stabilność zawodowo-finansowa wraz z żelazną rezerwą na koncie wyleczyły mnie przynajmniej z tego rodzaju chomikowania. 😉
No dobra. To była dygresja do dygresji, a teraz może uda mi się wrócić do tematu:
Każda z nas ma MILION powodów żeby zatrzymać jakąś rzecz.
Te wszystkie rzeczy przez lata gromadzimy w domach szukając ciągle nowych sposobów najpierw przechowywania (jak przestaje się mieścić „pod ręką”), później organizowania (jak przestaje się mieścić w szafkach), aż w końcu składowania (jak przestaje się mieścić w kartonach na szafie lub w piwnicy). Efekt tego taki, że mamy w domach cmentarzyska martwych przedmiotów.
I tu zaczyna się część filozoficzno – eteryczna:
Tak jak każdy – masz MILION powodów żeby zatrzymać każdą ze swoich rzeczy. Jednak najważniejsze jest to – i to najtrudniej nam sobie uświadomić – że masz tylko JEDEN powód żeby się tych rzeczy pozbyć: BO ICH NIE KOCHASZ!
Z przedmiotami jest jak z ludźmi. Mówię to jako samotnik – introwertyk. Każdemu, który jest w Twoim otoczeniu musisz poświęcić swój czas (z ludźmi rozmawiać, przedmioty czyścić, pielęgnować). Jeżeli to są „luźniejsze znajomości” robisz to rzadziej, a przy „bliższych więziach” częściej. Każde z nich wpływa na Twoją energię.
No dobra – trochę to głupie, przyznaję. Ale chyba wiesz o co mi chodzi. Jestem pewna, że też masz takich znajomych, że robisz się chora na samą myśl żeby się z nimi spotkać. A jak ich spotkasz przez przypadek na mieście to odbierają Ci całą chęć do życia. Z drugiej strony masz też przy sobie ludzi, których kochasz niezależnie od wszystkiego (rodzina, przyjaciele) i zawsze masz dla nich czas, i zawsze czujesz się lepiej jak z nimi przebywasz, i zawsze poprawią Ci humor kiedy jest Ci źle. – Dla uproszczenia określmy to właśnie jako wpływ na energię.
Nawet jeżeli nigdy się nad tym nie zastanawiałaś to przedmioty, którymi się otaczasz robią Ci dokładnie tak samo (tylko może trochę subtelniej).
Mam w domu popielniczkę, która prawdopodobnie jest starsza ode mnie. Chyba nigdy nie była używana faktycznie jako popielniczka. Jest zamykana więc pełni funkcję pudełeczka na drobiazgi. Jest śliczna (no dobrze – obiektywnie jest niezbyt porywająca ale jest dokładnie, idealnie w moim „neofuturystycznym” stylu). Ale nawet pomijając jej wygląd i dopasowanie do wystroju – jak na nią patrzę to przypomina mi się jak miałam kilka lat, mieszkaliśmy (z rodzicami) wtedy jeszcze u dziadków, bo nie mieliśmy swojego mieszkania, a ta popielniczka stała na stole i służyła jako mały kubełek na papierki po cukierkach. Pamiętam też jak się nią bawiłam – kładłam coś (jakieś drobiazgi) na otwartej klapce – po zamknięciu to coś wpadało do środka. Niby oczywista pierdoła ale dla kilkulatki jednak rozrywka 🙂 Nie mniej jednak, już sam fakt, że ją tak dokładnie pamiętam sugeruje, że wpływa na moją energię. Fakt iż są to bardzo ciepłe i przyjemne wspomnienie powoduje, że za każdym razem jak na nią patrzę to mi się robi tak miło i beztrosko. Zdecydowanie jest to pozytywna energia.
Ta super pozytywna energia nagromadzona w mojej ślicznej popielniczce przez kupę lat leżała zakopana w pudle na szafie, bo mieszkanie było tak zagracone „potrzebnymi” duperelami (które nie miały takiej energii), że brakowało przestrzeni żeby ją wyeksponować w widocznym, łatwo dostępnym miejscu. Jak o tym teraz myślę, to z perspektywy czasu mam wyrzuty sumienia, bo to trochę tak jakbym na kilka lat „pochowała za życia” coś, co naprawdę uwielbiam. No i przez te kilka lat miałam jeden poprawiacz humoru mniej pod ręką.
Z drugiej strony mam w domu torbę na zakupy (jeszcze mam, ale już w pudle do oddania). Taką najzwyklejszą, płócienną, wielokrotnego użytku. Niby bardzo praktyczna rzecz i zawsze „może się przydać”. Haczyk jest taki, że na tej torbie jest logo firmy, z którą kiedyś mieliśmy „konflikt prawny” i która (niesłusznie) ciągała nas przez kilka lat po sądach. Sprawa w zasadzie się rozwiązała na naszą korzyść (a właściwie na niekorzyść tej firmy, bo „nasza korzyść” była taka, że nie udało im się wyłudzić od nas pieniędzy) ale absolutnie nie mogę powiedzieć żeby było to „pozytywne” przeżycie. Cała sprawa kosztowała nas dużo nerwów, stresów i czasu. No i ta torba przypominała mi o tych wydarzeniach za każdym razem kiedy ją widziałam – brałam na zakupy, prałam, otwierałam szafkę z torbami. I za każdym razem psuł mi się humor. Przez głupią torbę. Jednak ciągle był jakiś powód żeby się jej nie pozbywać. W końcu to całkiem dobra, wygodna torba na zakupy i czasem się przydaje więc niby czemu mam się jej pozbyć. Torba cały czas się przewalała, zajmowała miejsce i mnie denerwowała. A że mam w domu jeszcze trochę innych toreb – zawsze odruchowo brałam inne. Dużo czasu (w latach) zajęło mi uświadomienie sobie, że ta jedna głupia torba na zakupy, bezczelnie i po chamsku powoduje, że zaczynam być poirytowana (lub cytując za serialem „Przyjaciele” „zabiera mi mój wiatr” 😉 ) – że ma dla mnie tak strasznie negatywną energię. Druga strona jest taka, że ta negatywna energia jest wymierzona konkretnie w moim kierunku. Spokojnie mogę torbę oddać komuś innemu i prawdopodobnie ta osoba może rzeczoną torbę bardzo polubić i docenić – dla niej może mieć pozytywną energię. Efekt będzie taki, że ja będę szczęśliwa, bo nie będę musiała jej więcej oglądać, znajoma będzie szczęśliwa, bo dostanie fajną torbę i nawet torba będzie szczęśliwa, bo wreszcie będzie mieszkać u kogoś kto ją polubi i będzie mogła spełniać swoje torbowe przeznaczenie. 😉
Już rozumiesz o co mi chodziło z tą energią?
Pamiętaj, że rzeczy, którymi się otaczasz wpływają na Ciebie w jakiś sposób.
Jeżeli będziesz mieć ich zbyt dużo, to przejmą nad Tobą władzę. Będziesz cały swój czas poświęcać na opiekę nad nimi (czyszczenie, układanie, organizowanie, sprzątanie) i nie wystarczy Ci czasu dla siebie samej. Oddajesz im swój czas, swoją energię i swoją przestrzeń (i swoje powietrze, które rzeczy bezwstydnie zanieczyszczają zbierając ogromne ilości kurzu). Z rzeczami jest dokładnie tak samo jak z ludźmi – jeżeli masz się dla nich poświęcać to powinnaś je naprawdę kochać (albo przynajmniej bardzo, bardzo lubić).
Fakt, że nie kochasz jakiejś rzeczy, którą masz w domu jest wystarczającym powodem żeby ją oddać.
Pewnie masz w domu przedmioty, które kochasz ale nie możesz się nimi cieszyć, bo przestrzeń zajmują Ci rzeczy, które są Ci obojętne. Oddaj te obojętne komuś, kto je pokocha, a sama zacznij używać tych, które naprawdę uwielbiasz. Tu nie ma „nie da się”. Każdą rzecz w swoim domu możesz darzyć pozytywnymi uczuciami i tylko takie rzeczy powinnaś zachować – nie zawsze będzie to głęboka więź emocjonalna jaką masz np. z pamiętnikiem z podstawówki. Czasem wystarczy tylko, że używanie czegoś sprawia Ci większą przyjemność niż gdybyś używała czegoś innego. Tak jak np. z kosmetykami albo nawet z papierem toaletowym – jak jesteś w sklepie to z jakiegoś, tylko Tobie znanego powodu wybierasz „ten” a nie „jakikolwiek”. Może podoba Ci się wzorek, kolor, zapach albo opakowanie. Z jakiegoś powodu akurat ten lubisz – jak nie lubisz to nie kupujesz. W domu jest tak samo. Jak czegoś nie lubisz – oddaj, sprzedaj, wyrzuć – generalnie pozbądź się tego.
Jeśli chodzi o aspekt filozoficzny – to w zasadzie byłoby tyle. Jeżeli jednak górnolotne idee Cię nie przekonują, to podpowiem Ci jeszcze aspekt praktyczny:
- Im więcej rzeczy masz w domu, tym trudniej Ci posprzątać, więc zużywasz na to więcej energii i więcej czasu.
- Jeżeli trzymasz rzeczy „poutykane gdzie się da” bo się nie mieszczą to nie będziesz z nich korzystać, bo za trudno Ci będzie do nich sięgnąć lub nie będziesz pamiętać, że je masz. A jak już w desperacji je wyciągniesz to na 99% nie odłożysz na miejsce.
- Zagracony dom Cię przytłoczy – każda „dekoracja” zgubi się na tle nadmiernej ilości wszystkiego, a każda próba ogarnięcia czegokolwiek będzie kończyć się zniechęceniem, bo zawsze najpierw będziesz musiała przebrnąć przez ogromną ilość rzeczy (np. żeby zetrzeć kurz, czy poukładać na półce).
- Codzienne czynności (kąpiel, ubieranie się, gotowanie) zajmują dużo więcej czasu jeżeli musisz uważać na każdy swój ruch, bo rzeczy mogą się poprzewracać albo powysypywać. Tak samo kiedy musisz najpierw wyjąć pół szafy żeby dostać się do ulubionej bluzki albo przekopać stertę maneli w poszukiwaniu kluczy od mieszkania.
- Jak masz mało rzeczy to nie ma z czego się zrobić bałagan.
To tak chwilowo – wbrew pozorom – w skrócie. Do tematu pozbywania się rzeczy w domu jeszcze na 100% wrócę, bo to jeden z najważniejszych tematów jeżeli chodzi o sprzątanie i zasługuje na szczególne opracowanie 😉