Nie mam zamiaru wymieniać kija na więcej kija, więc jak w zeszłym tygodniu zaserwowałam Ci brutalne zderzenie z rzeczywistością, tak dzisiaj będzie w większości o mnie i o tym jak dotarłam do miejsca, w którym pozwalam sobie na takie kopniaki.
Jak wiadomo człowiek z natury uwielbia nakazy i zakazy. Jak tylko ktoś Ci każe coś robić – natychmiast nabierasz na to niebywałej ochoty i robienie tej rzeczy sprawia Ci niesamowitą przyjemność. Dokładnie tak samo jest kiedy sama wiesz, że coś MUSISZ albo przynajmniej POWINNAŚ.
Mam nadzieję, że niepotrzebnie dopisuję, że to oczywiście jad i sarkazm – Naprawdę chcę święcie wierzyć, że sama na to wpadłaś 😉
Pamiętasz jak mama, tata, babcia – czy ktokolwiek z kim mieszkałaś będąc dzieckiem – kazali Ci sprzątać? Że nie będą tolerować takiego bałaganu albo łagodniej – że dziewczynce nie przystoi mieszkać w TAKIM pokoju i mieć szafę w TAKIM stanie?
Teraz jesteś dorosła i pewnie nadal mama, siostra, mąż, znajomi, teściowa, czasopisma/programy/blogi „Lifestylowe” czy Twoja własna wewnętrzna mała dziewczynka w głowie mówią lub subtelnie dają Ci do zrozumienia, że „w tym wieku”, „dorosła kobieta”, „może potrzebujesz pomocy?”, „mąż Ci nie pomaga?”, „nie przepracowujesz się czasem?”.
I cały czas bez przerwy kołacze Ci się w głowie i zżera Cię sumienie, że faktycznie MUSISZ, POWINNAŚ albo przynajmniej WYPADAŁOBY WRESZCIE…
A od tego wszystkiego zaczyna Ci się chcieć jak jasna cholera…
No to ja Ci w takim razie przewrócę trochę światopogląd. Cytując za „wieszczem”:
„Nie. Musimy przyjmować pokarm, wydalać i wdychać wystarczającą ilość tlenu, żeby uchronić nasze komórki przed obumarciem. Wszystko inne jest całkowicie opcjonalne.” – Sheldon Cooper
Przed chwilą z tego co pamiętam ustaliłyśmy, że jesteś dorosła. Z chwilą, kiedy zrozumiesz, że NIC NIE MUSISZ „wyzwolisz się” – jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało. Na tym etapie życia możesz robić tylko rzeczy, które naprawdę chcesz. Jaki jest powód tego, że chcesz coś robić, to już zupełnie odmienna kwestia.
Musisz jeść i oddychać bo inaczej umrzesz. W każdym innym wypadku możesz robić co Ci się podoba, ale uwaga – ponosisz też konsekwencje swoich decyzji. Jakbyś chciała (a mam nadzieję, że jednak nie chcesz) kraść czy zabijać – możesz i powiem więcej – niestety są ludzie którzy to robią, więc faktycznie sama widzisz, że jak ktoś chce to wszystko się da. Później ponoszą konsekwencje swoich wyborów ale sam wybór to jest ICH DECYZJA a nie zewnętrzny lub wewnętrzny przymus. W porównaniu z nimi Ty spokojnie możesz chcieć mieszkać w wielkim chaosie, bałaganie i syfie i gwarantuje Ci, że nie czekają Cię w związku z tym jakieś straszliwe konsekwencje.
Myślisz, że nie da się tak żyć? Da się! Uwierz mi. Wiem coś o tym. Żyłam tak przez 10 lat. W naprawdę ogromnym burdelu (bo to już nie był bałagan – to była jedna wielka MA-SA-KRA). Wykiełkowały Ci kiedyś pestki w zlewie kuchennym? Moje urosły do 8 cm – arbuz. Zablokowały Ci się kiedyś drzwi do pokoju bo przewróciła się na nie sterta (mierząca ponad 1,5 m), która była w środku? Dodam, że ja byłam na zewnątrz, a pokoju nie dało się otworzyć przez prawie rok, kiedy to w desperacji poprosiłam męża, żeby otworzył na siłę, oczywiście łamiąc i niszcząc wszystko co je od wewnątrz blokowało. O piaskownicy na podłodze w salonie i zapachu w toalecie nie będę nawet pisać.
Za każdym razem kiedy słyszałam albo sama sobie uświadamiałam, że MUSZĘ posprzątać (i nawet kilka razy próbowałam) w jakiś magiczny i całkowicie dla mnie niezrozumiały sposób, chaos robił się jeszcze większy. Do tego kompletnie nie miałam czasu dla siebie, bo przecież nie mogę „się byczyć” jak tu wszędzie taki bajzel.
Aż pewnego pięknego dnia, nie pamiętam w jakich okolicznościach ale raczej nie było to tak całkiem na trzeźwo, oficjalnie postanowiłam, że „Pier…lę – nie robię! Tyle lat jest syf to niech będzie syf.” i najzywczajniej w świecie przestałam nawet próbować. Przestałam MUSIEĆ. Przestałam myśleć, że powinnam albo że wypada. Jestem dorosła i to moja decyzja czym i kim się otaczam. Jeżeli ktoś wokół mnie uważa, że mój bałagan i syf w mieszkaniu jest gorszy niż mój naprawdę wredny i paskudny charakter – i bałagan jest tym kluczowym czynnikiem, który mu we mnie najbardziej przeszkadza, to z całym szacunkiem niech spier… spada z mojego życia.
Co ciekawe nikt nie spadł. Nikt nie komentował. Tak jakby przestało im to przeszkadzać albo całkowicie stracili nadzieję, że jeszcze coś ze mnie będzie. A ja przestałam się nad tym zastanawiać. Wracając do domu nie myślałam już o tym ile mam roboty (bo przecież nie będę sprzątać), tylko o tym jak sobie usiądę „gdzieś” (albo postoję bo nie było gwarancji, że będzie gdzie usiąść. No chyba, że jakaś sterta akurat spadnie z kanapy na podłogę.), napiję się pysznej herbaty i pooglądam sobie telewizję albo poczytam książkę a w weekend pójdę na zakupy czy spędzę cały dzień w łóżku.
I jakoś tak „cudownie” i niespodziewanie mieszkanie zaczęło się sprzątać samo:
- Przy okazji szukania ulubionej herbaty poprzestawiałam inne rzeczy na półce żeby później lub jutro móc do niej łatwo sięgnąć.
- Jak gotowała mi się woda, to umyłam swój ulubiony kubek żeby mi się przyjemniej piło tę herbatę skoro już nie muszę sprzątać tylko mogę się spokojnie zrelaksować.
- W zasadzie jak już miałam ten płyn do mycia naczyń na gąbce i mokre ręce a woda mi się jeszcze nie zagotowała, to umyłam przy okazji kilka rzeczy z wierzchu żeby zużyć tę pianę co już mam bo przecież szkoda marnować.
- Herbata była gorąca a ja nie miałam gdzie wygodnie usiąść żeby się jej w spokoju napić, więc zebrałam wszystko z kanapy i wyniosłam do innego pokoju (w którym była taka masakra, że w żaden sposób mu to nie zaszkodziło).
- Herbata nadal nie wystygła na tyle by ją pić. Było dosyć zimno i przydałby się koc… Który „jest gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie” (Zaśpiewałaś to w głowie? Bo ja tak 😉 ). Jak herbata stygła zlokalizowałam nieprzyzwoicie brudny koc i nastawiłam do prania bo jak tu się relaksować pod czymś takim – a jak wypiorę to będę mieć czyściutki i ślicznie pachnący na jutro.
- Koc jest cieniutki, więc do pralki weszło jeszcze kilka innych rzeczy (No przecież szkoda puszczać prawie pustą pralkę).
- Nadal mi zimno więc poszukałam ulubionego domowego swetra. Nadawał się do ubrania ale leżał pod stertą ciuchów do prania, które musiałam podnieść żeby go wyciągnąć a skoro już trzymałam je w ręce, to po drodze do kuchni wrzuciłam wszystkie do kosza na brudy.
- Znalazłam sobie jakieś bzdurne czasopismo do czytania (pod stertą papierów do wyrzucenia, które wyrzuciłam do kubła idąc do kuchni po kubek).
Od wejścia do mieszkania, do chwili kiedy usiadłam wygodnie na kanapie, w ciepłym swetrze, z pyszną, idealną do picia herbatą i gazetą, minęło nie więcej niż 10 minut. Przejrzałam gazetę, wypiłam herbatę i wrócił mąż. Zobaczył zmyte naczynia (tylko kilka sztuk ale zawsze), nastawione pranie i pustą kanapę i zdziwił się bo przecież postanowiłam nie sprzątać.
Na to ja się tym bardziej zdziwiłam.
Przecież nie sprzątałam, tylko odpoczywałam…
A dookoła zrobiło się jakby trochę mniej przytłaczająco. Niby kropla w morzu potrzeb ale jednak milej.
Nie będę Ci krok po kroku opisywać, co stało się z brudną, śmierdzącą łazienką, kiedy w pewien weekend (już na bardzo zaawansowanym etapie uprzyjemniania otoczenia) zdecydowałam się na kąpiel z pianą i świecami. Co to za relaks w brudnej wannie, do której co chwile wpada jakaś butelka, która nie mieści się na półce. No i niby gdzie ja mam sobie poustawiać te świece?
Żyjąc sobie tak w intencji odpoczynku i upojnego relaksu z bardzo powolutku samoogarniającym się mieszkaniem, kolejny raz przeskoczył mi jakiś przełącznik w głowie. Nie muszę sprzątać. Nic się nie stanie jeżeli nie posprzątam. Jak będzie brudno to będzie brudno i już. Ale jak jest czysto (w tych wszystkich internetach, katalogach i pokojach hotelowych na konferencjach) to jest tak ślicznie i tak przyjemnie. Też chcę mieć ślicznie i przyjemnie. Chcę mieć w mieszkaniu taki mini hotel. Taki, żebym codziennie po powrocie z pracy czuła się tak, jakbym właśnie przyjechała na wakacyjny urlop. Żebym mogła wypoczywać tak „epicko” jak w spa, czy jakimś kurorcie. Tylko, że w domu…
No i tu teraz jestem.
Jeszcze nie skończyłam wszystkiego, ale niektóre rejony w mieszkaniu już mają taki idealny, kurortowo – hotelowy szlif.
Oczywiście to wszystko jest pewnym rodzajem skrótu myślowego. To nie była taka magia, że w niedzielę postanowiłam przestać sprzątać, a nagle w poniedziałek po powrocie z pracy wypucowałam „niechcący” pół mieszkania. Bliżej prawdy będę jak powiem, że to był bardzo długi i dziwny proces zdawania sobie sprawy z różnych „prawd” (również tych, o których pisałam w zeszłym tygodniu).
Najważniejsza prawda była taka, że NIE MUSZĘ nic robić jeżeli nie mam na to ochoty.
Kolejne dotyczyły tego, że nie da się odpocząć jeśli nie ma nawet gdzie usiąść, że nie da się zjeść ani napić się czegoś jeżeli nie umyję sobie talerza – ale nie muszę myć wszystkich na raz. Jednak jeżeli umyję jeden lub dwa więcej niż w tej chwili potrzebuję to się nie przemęczę. Schowanie tych dwóch dodatkowych talerzy wychodzi zupełnie odruchowo, podczas kiedy schowanie całej sterty zmytych naczyń bywa tak przytłaczające, że nie chce mi się tego robić. Jeżeli przy kolejnym posiłku wezmę talerz ze zlewu a nie z szafki to nie będę musiała ponownie zmywać tych, które już pozmywałam.
Dalej – jeżeli nie zrobię sobie prania to nie będę miała w czym chodzić, ale nie muszę prać wszystkiego na raz. Wystarczy jak wypiorę tylko to, co nadaje się do pralki, czego nie muszę później prasować i w takiej ilości, żebym nie miała problemu z rozwieszeniem do wyschnięcia. A jeżeli jeszcze do tego uda się, żeby to był „ten sam temat” np. tylko spodnie – będę miała do schowania jeden średni stosik ubrań, w jedno miejsce na półce a nie pełno rzeczy z różnych półek w różnych pomieszczeniach, które będą kolejne dwa tygodnie czekać na schowanie.
Następna, chyba najciekawsza prawda, która mnie niesamowicie zaskoczyła to fakt, że skoro tak naprawdę ostatnie 10 lat po powrocie z pracy albo sprzątałam, albo planowałam sprzątanie, albo gryzłam się wyrzutami sumienia, że nie mam siły sprzątać – wyszło na jaw, że jak nie sprzątam to jednak trochę się w tym domu nudzę. Nie należę do tego towarzyskiego, aktywnego typu ludzi, którzy wychodzą „w miasto”, spotykają się ze znajomymi, jeżdżą na rowerze, uprawiają jakieś ambitniejsze sporty itp… Raczej jestem taka bardziej domowo – kanapowa. Tylko, że jak już się przeleży na tej kanapie parę tygodni dzień w dzień (po pracy i w weekendy) to jednak zaczyna się trochę nudzić. No i trochę „na siłę” zaczęłam sobie szukać jakiegoś zajęcia w domu.
ALE żeby cokolwiek zrobić (muzyka, gry, nieczytane książki) musiałam się najpierw jakoś do tego czegoś dokopać, bo skoro przez tyle lat nie miałam czasu na przyjemności, bo zawsze była robota w domu to wszystkie „rozrywki” były niesamowicie zakopane w pudłach, stertach i nieotwierających się pokojach. Żeby udostępnić chociażby książki, trzeba było znaleźć im jakieś miejsce pod ręką. To z kolei wiązało się z odkopaniem i wyniesieniem „gdzieś indziej” bałaganu, który to miejsce zajmował. Jak już wyniosłam bałagan i poukładałam książki to półka zrobiła się bardzo ładna i trochę z nudów a trochę z rozpędu zrobiłam dwie kolejne. I tak mi się powoli włączał ten dziwny „gniazdownik”, bo zwyczajnie mi się to spodobało. Jak miałam ochotę i dobry dzień to sobie coś poprzekładałam i popoprawiałam, a jak miałam zły dzień to tylko z tego korzystałam czytając znalezione książki albo oglądając wykopane, stare filmy. Po paru miesiącach tak wpadłam w rytm i jakoś mi to weszło w nawyk, że w zasadzie codziennie trochę „pogniazdowałam” a później sobie z mężem odpoczywaliśmy korzystając z tego wygniazdowanego. (Stąd wziął się podział czasu pół na pół, o którym pisałam w zeszłym tygodniu.)
Tak właśnie do tego doszło. Będę z Tobą szczera – nadal mam w domu zagłębia niesamowitego bałaganu i zostało mi jeszcze kilka szuflad, do których nie zaglądałam od kilku lat. Tak sobie chaotycznie skaczę z kąta w kąt i ogarniam to, na co akurat mam ochotę. Kto powiedział, że muszę mieć posprzątane wszędzie i że wszystko musi być idealnie i perfekcyjnie? Chociaż mam nadzieję, że do tego też dojdę, bo jak na razie moje perfekcyjne i idealne miejsca są cudowne, śliczne, przytulne i kocham je całym sercem. No i jakoś tak przez to same się utrzymują w porządku. Już tam nie kładziemy żadnych klamotów a rzeczy które „stamtąd pochodzą” staramy się odkładać na miejsca, bo inaczej „zaburzymy harmonię” i wtedy już nie będzie tak ślicznie i przyjemnie.
To jest ten moment, w którym nie sprzątam ZA KARĘ. Sprzątam W NAGRODĘ. Sprzątam bo mogę i naprawdę bardzo, bardzo chcę. Pamiętasz jak w zeszłym tygodniu pisałam jak ważny jest Twój wolny czas po pracy (niezależnie od tego, czy pracujesz poza domem, czy w domu)? Jak ważne jest to, żebyś podzieliła swój czas między sprzątanie i odpoczynek? W zeszłym tygodniu było brutalnie i agresywnie. Dzisiaj jest bardziej ideologicznie ale pamiętaj, że te podejścia się nie wykluczają. Żeby Ci się udało i co najważniejsze, żebyś sama chciała, żeby Ci się udało – potrzebne Ci są oba. Sama doskonale wiesz, że chcesz wreszcie zapanować nad tym chaosem, który jest wokół Ciebie. Nie myśl o bałaganie jak o bitwie którą musisz stoczyć. Zastanów się nad tym dlaczego chcesz mieć ślicznie w domu. Do czego Ci to potrzebne? Czy robisz to dla siebie, czy dla innych?
Jeżeli sprzątasz tylko i wyłącznie dlatego, że czujesz wewnętrzny przymus albo dlatego, że ktoś tego od Ciebie wymaga – odpuść sobie. Tak jak Ci mówiłam poprzednio: Idź do pracy (jeżeli już pracujesz, to bierz dodatkowe zlecenia albo spróbuj dorobić w inny sposób) i zatrudnij gosposię. Będzie zrobione, Ty nie będziesz musiała tego robić, a świat, którym tak się przejmujesz będzie zadowolony. Bo do chwili kiedy będziesz MUSIAŁA, a nie CHCIAŁA – nic z tego nie będzie. Jak już zechcesz sama dla siebie i będziesz szczęśliwa, że możesz urządzić sobie wspaniały, ciepły dom, w którym możesz wypocząć – najtrudniejsze rzeczy zrobią się same a ja pomogę Ci w tym, co się samo nie zrobi.
Piszę to poza domem i niestety jeszcze przez kilka godzin nie będę mogła do niego wrócić bo mam różne sprawy do załatwienia na mieście ale już się nie mogę doczekać, aż wrócę i posprzątam kolejne miejsce, żeby też było takie śliczne i pachnące. Żebym mogła z przyjemnością na nie patrzeć i w nim nie sprzątać tylko odpocząć. I Tobie też tego życzę…