Jak zapewne zauważyłaś, z moim blogiem da się odgracać dom, nawet jeśli nie masz na to zbyt dużo czasu, a zbyt ambitne zadania Cię przerastają. Na samym początku tłumaczyłam Ci, że wystarczy regularnie kilka minut dziennie, żeby robota szła do przodu. Każde kolejne zadanie, które ode mnie dostawałaś pasowało do tej zasady. Niezależnie od tego, czy chodziło o pozbieranie ubrań lub śmieci, czy o sprzątanie poszczególnych kategorii w kuchni. Etapy są proste i szybkie. Kolejność jest jak najbardziej logiczna. Nawet jeżeli tego nie dostrzegasz to uwierz mi na słowo, że kolejność poszczególnych kategorii nie jest przypadkowa. Może w Twoim wypadku niektóre „zadania” zajmują więcej czasu i nie da się ich zrobić za jednym podejściem, ale wydaje mi się, że spokojnie wszystko, co opisuję jest do ogarnięcia w ciągu tygodnia między wpisami, nawet jeżeli pracujesz zawodowo i masz dzieci. (Jeżeli jednak nie jest do ogarnięcia, to daj znać – poprawię się.)
Dlaczego akurat dzisiaj wzięło mnie na takie filozoficzne podsumowania? Bo mam urlop. Krótki – na szkolne „ferie wielkanocne”, żeby babciom kukułczego jaja nie podrzucać przed Świętami. I żeby kukułcze jajo nie musiało samo w domu siedzieć przez trzy dni. Jest to jeden z tych całkowicie bezsensownych i kompletnie niepotrzebnych urlopów, który bierze się „bo trzeba”, a nie na konkretny cel. U mnie „bo trzeba” było jeszcze dodatkowo umotywowane tym, że szef mi palcem pogroził, że mnie przymusowo do domu wygoni, jeżeli nie rozpiszę sobie zaległego urlopu za zeszły rok. No to się urlopuję.
Zauważyłam, że urlopy dzielą się na trzy rodzaje:
- Na coś – na wyjazd wakacyjny, na przygotowania do Świąt, na weselę kuzynki, na wizytę u dentysty, na naprawę samochodu albo na załatwienie spraw w urzędach itp.
- Ze zmęczenia – kiedy jesteś tak padnięta, że już ledwo wytrzymujesz w pracy, a po przyjściu do domu padasz na twarz i nie masz na nic siły. Taki urlop polega na niewychodzeniu z łóżka, popijaniu herbaty (albo wina), oglądaniu seriali i spaniu.
- Bezsensowny – właśnie taki, jaki ja mam teraz. Ot – trafił się i jest. U mnie wynika z nadmiaru zaległego urlopu do wykorzystania, u męża czasem trafia się z mniejszej ilości pracy w danym tygodniu (mąż pracuje na konkretną robotę a nie na godziny, więc jak zrobi to jest wolny). Czasem takie urlopy wynikają z przyczyn całkiem losowych, jak np. awaria prądu w biurze czy chwilowe bezrobocie między jedną pracą, a drugą.
Analogicznie – matka dzieciom, która nie pracuje zawodowo tylko prowadzi dom, gotuje i niańczy całymi dniami – też miewa takie „urlopy”. A to musi wynająć opiekunkę, żeby do lekarza pójść, a to dzieci podrzuci do babci, żeby mieć chociaż chwilę dla siebie i nie zwariować. Tylko z tym ostatnim, bezsensownym urlopem jakoś trudniej. Bo naprawdę rzadko się zdarza, żeby nagle ciocia albo babcia wpadły do mieszkania z hasłem „Dawaj dzieciaki! Zabieram je na cały dzień do zoo / na trzy dni na wieś.” Chociaż czasem i takie przypadki się zdarzają.
Niezależnie od tego, czy jesteś „Matką Polką”, czy pracujesz zawodowo – naprawdę warto zorganizować sobie czasem ten trzeci rodzaj urlopu. Ten „bezsensowny”, którego nie potrzebujesz ani na super ważne sprawy, ani nie jesteś tak padnięta, żeby potrzebować odpoczynku. Dlaczego? Bo właśnie ten najbardziej bezsensowny urlop jest najlepszy dla Twojego domu.
Wystarczy jeden dzień
Ja mam właśnie drugi dzień takiego urlopu. Jest 7.30 (w WOLNY DZIEŃ), a ja jestem ubrana, po śniadaniu, po facebookach, pocztach i wszystkich innych internetach i jestem w połowie (chyba) notki na bloga. Codziennie wstaję o 5.15, bo przed pracą przecież jakieś śniadanka, pół godziny strojenia się (nie mówię o sobie) i odstawienie gwiazdy do szkoły. Przez to, że wstaje codziennie takim bladym świtem, mimo tego, że mam wolne, obudziłam się dzisiaj o 5.57. Słońce już trochę świeciło w okno, a w moim wypadku, to nie sprzyja dalszemu spaniu (chyba, że po imprezie kładę się spać o 5.57 – wtedy nic mi nie przeszkadza). I wczoraj było dokładnie tak samo. Nie jestem przemęczona. Nie mam nic szczególnego do załatwienia i tak naprawdę spokojnie mogłabym iść do pracy. A, że nie poszłam do pracy zawodowej, to wczoraj cały dzień byłam w pracy domowej. Nie wypadłam z trybu roboczego tygodnia i z przekonania, że 8 godzin mam pracować na pełnych obrotach.
Jeden dzień bezsensownego urlopu, kiedy masz energię i siłę do pracy pozwoli Ci zrobić więcej niż miesiąc regularnego sprzątania.
Co wczoraj zrobiłam?
- nastawiłam zmywarkę (dwa razy),
- nastawiłam pralkę,
- poskładałam wyschnięte pranie i rozwiesiłam nowe,
I na tym kończą się mało imponujące osiągnięcia. Do tego jeszcze:
- umyłam i wyczyściłam osad z kamienia z nieużywanych zabawek kąpielowych (które czekały na to od roku),
- wymieniłam sezon w szafie, przeglądając przy tym cztery pudła ciuchów zimowych i dwa pudła wiosenno letnich,
- przejrzałam z córą cztery pudła ciuchów wiosennych, które są za małe na mnie, żeby sprawdzić, czy są już dobre na nią. Zabrała mi prawie wszystkie, a resztę kazała sobie odłożyć na przyszły rok jak podrośnie 😉
- przejrzałam koce, poduszki, kosmetyczki i część plecaków. Niestety do reszty plecaków potrzebny mi mąż,
- przy zmianie sezonu przejrzałam też oczywiście czapki, szaliki, płaszcze i kurtki,
- przekopałam się przez mój magiczny pokój z bałaganem, (chwilowo przez środek, ale jeszcze cały dzisiejszy dzień przede mną),
- potrytkowałam (trytkami) nadmiarowe wieszaki, w paczki po 5 i po 10. Rodzajami.
Najciekawsze znaleziska:
- dziesięcioletni laktator,
- dwie pary łyżew (w dwóch rozmiarach). Nie. Nie jeżdżę na łyżwach.
- dekoracyjne poszewki na poduszki,
- składany stolik do serwowania śniadania do łóżka,
- trzy kartki z życzeniami. Nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie fakt, że kartki są wielkości A3, a małżeństwo, od którego dostałam jedną z kartek, rozwiodło się kilka lat temu 😉
- chlebak harcerski mojej mamy (który domowa harcerka natychmiast zwinęła),
- 90 euro,
- flagę unijną i dwie flagi francuskie,
- maszynkę do mięsa,
- błyszczyk,
- karton wkładek higienicznych do stringów. Tak. Karton – 12 pudełek. Nie. Nie noszę stringów.
- belę jednorazowych ścierek „przemysłowych”,
- pościel (wypełnienie i poszewki) do łóżeczka dziecięcego + pieluchy flanelowe,
- dwa wiara kabli i przedłużaczy,
- pudełko z „wyjściowymi” majtkami,
- nadmuchiwaną, futrzatą pufę w kształcie królika,
- trzy pudełka (po butach) pełne kaset magnetofonowych,
- dwie parasolki (takie długie – nieskładane),
- trzy worki ubrań „do naprawy” (popsuty zamek, brakujący guzik, sparciała gumka).
Żeby nie było wątpliwości – to wszystko było w jednym pokoju. I zdecydowana większość nie leżała w szafach. Dlatego jak mówię o „magicznym pokoju z bałaganem” to naprawdę mam coś takiego na myśli. Taki mój prywatny pokój życzeń, w scenie kiedy Harry chowa w nim podręcznik do eliksirów 😉
Nie skończyłam go jeszcze i pewnie szybko nie skończę, bo jest tam trochę „bałaganu”, którego nie mogę sprzątnąć dopóki nie odkopię innych pomieszczeń, w których docelowo chciałabym trzymać te rzeczy. Nie mniej jednak, góra „urobku”, którą udało mi się wczoraj przygotować do szeroko pojętego pozbycia się z domu (oddania/wyrzucenia), podpowiada mi, że dzisiaj będę walczyć dalej. Chociaż pewnie nie tak intensywnie, bo co prawda chęci i moc mam nadal, ale plecy czują wczorajsze sprzątanie 😉
Jaki jest ten mój wczorajszy urobek?
- kosz na pranie,
- całe wnętrze kosza na pranie + wielki wór ciuchów,
- koce + pościel + poduszki,
- parasolki,
- cała torba kosmetyczek,
- kilka torebek
- karton wkładek do stringów
- laktator
A dlaczego Ci to wszystko piszę? Po pierwsze, żeby zarazić Cię trochę moim wczorajszym i dzisiejszym powerem do działania. Po drugie, żeby pokazać Ci, że wiem, co to jest ogromny, przytłaczający bałagan, na który patrzysz i nie wiesz, w co masz ręce włożyć. Po trzecie, żeby udowodnić Ci, że odkopywanie się wcale nie musi być długotrwałym i żmudnym procesem. Wystarczy jednorazowy „szybki strzał”. Taki drobny sprzątaniowy skok w nadprzestrzeń i w ciągu jednego dnia możesz być lata świetlne dalej. No i na koniec po czwarte – w drugą stronę – jeżeli wybitnie Ci nie idzie, nie masz siły, chęci i motywacji, brakuje Ci energii i masz ochotę spędzić cały dzień w łóżku przed telewizorem – to tak zrób. Nie masz siły to nie masz siły. Nie przeskoczysz tego. Będziesz snuć się z kąta w kąt nie wiedząc za co się zabrać. Tylko się zdenerwujesz, sfrustrujesz, zniechęcisz, a i tak nic sensownego nie zrobisz. Wypocznij i nabierz sił. A jak już będziesz wypoczęta, zrelaksowana i gotowa do działania, to wystarczy jeden dobry dzień (jeden bezsensowny urlop) i wszystko zrobi się samo.
Mam dla Ciebie tylko jedną bezcenną poradę: Jak w końcu będziesz mieć taki dzień, to nie daj się wybić z rytmu. Zakupy możesz zrobić jutro, a rodzina przeżyje, jak raz zamiast ciepłego obiadu będą kanapki. Kawę z koleżanką też możesz przełożyć na inny termin. Jeżeli masz ochotę posprzątać i spłynęła na Ciebie moc wraz z olśnieniem, to korzystaj. Nie daj sobie tego odebrać. Zakop się na cały dzień w tym sprzątaniu i oderwij się od świata. Wykorzystaj 100% swojej energii na działanie. Bo naprawdę nie wiadomo ile to poczucie mocy potrwa i kiedy nastąpi kolejne. Nie zmarnuj go 😉
Miewasz takie dni, kiedy mieszkanie sprząta się samo, a wszystkie „trudne decyzje” dotyczące pozbywania się rzeczy, wydają Ci się oczywiste bez zastanowienia? Wyciskasz z nich wszystko co się da?