Jak pozbywać się rzeczy kiedy masz mało pieniędzy?

Bardzo często, kiedy mowa o pozbywaniu się niepotrzebnych rzeczy pojawia się argument „A co, jeżeli ta rzecz będzie mi potrzebna?” lub „A co, jeżeli rzeczy, które mam się zużyją?”.

W większości przypadków najlepsza odpowiedź na tak postawione pytania brzmi: „To pójdziesz do sklepu i sobie kupisz nowe / ładniejsze / lepsze”.

Zazwyczaj takie wyjaśnienie jest w zupełności wystarczające, aby przekonać kogoś do pozbycia się jakiegoś klamota.

Dygresja wyjaśniająca:

Pozbywam się rzeczy od kilku lat (dłużej niż piszę bloga) i jeszcze ani razu mi się nie zdarzyło, żebym musiała odkupić coś, czego się pozbyłam, bo uznałam, że jest niepotrzebne albo mam zbyt dużo. Odkupiłam kilka rzeczy, których pozbyłam się bo były zepsute i nie nadawały się ani do użytkowania ani do naprawy – np. czajnik elektryczny, albo garnki, bo po wymianie kuchenki gazowej na indukcję stare garnki „nie działały”.

Nie było jednak ani razu takiej sytuacji, żebym żałowała pozbycia się dobrej, sprawnej, działającej rzeczy i leciała ją odkupić. Dlatego bez najmniejszych skrupułów używam argumentu „to sobie kupisz nowe”. Sama z własnego doświadczenia wiem, że jeżeli już zdecydujesz się na to, żeby się czegoś pozbyć i zaczniesz bez tego funkcjonować, to jest naprawdę bardzo duża szansa, że ta rzecz już nigdy nie będzie Ci potrzebna. Sama szybko przekonasz się, że im mniej rzeczy masz tym mniej rzeczy potrzebujesz.

Jeżeli chodzi o zakupy, to często sytuacja wygląda wręcz odwrotnie. Jestem w sklepie i widzę „coś” co już mam w domu i drugie nie jest mi potrzebne. No ale ile lat można się dzień w dzień gapić na tę samą rzecz, albo męczyć z czymś, co jest niewygodne tylko dlatego, że już jest w domu? Zdarza mi się więc widząc coś fajnego w sklepie, zastanawiać się, czego musiałabym się pozbyć, żeby kupienie nowej rzeczy miało sens. Czasem dochodzę to wniosku, że to co mam w domu jest fajniejsze i nie kupuję nowego, a czasem jestem zachwycona, że mogę zastąpić to, co mam – czymś lepszym / ładniejszym. Np. z wielką ulgą pozbyłam się dwudziestoletnich, wielkich, ciężkich spranych, paskudnych koców i zastąpiłam je nowym, ślicznym, leciutkim, mięciutkim z futerkiem, który „w bonusie” zajmuje po złożeniu o połowę mniej miejsca 🙂

Wracając jednak do tematu:

O ile w większości przypadków argument o możliwości kupienia sobie czegoś nowego działa znakomicie (bo większość z nas uwielbia kupować domowe rzeczy, a przy zmniejszaniu liczby rzeczy w domu coraz rzadziej jest ku temu okazja), to jednak czasem trafia się osoba, u której taka opcja nie wchodzi w grę, bo nie stać jej na nowe rzeczy. Bywa, że taki argument, to tylko wymówka, która ma „chronić” gromadzone latami duperele przed wyjściem z domu, a bywa i tak, że to szczera prawda. Wymówek nie będę w tej chwili rozpatrywać, bo tu sprawa jest prosta. Albo chcesz coś zmienić, albo nie chcesz. Jak chcesz, to nie używaj głupich wymówek, a jak nie chcesz to odpuść – Twoja sprawa.

Jeżeli jednak faktycznie Twoje finanse nie są w najlepszym stanie i gromadzisz latami te wszystkie rzeczy, bo boisz się, że na nowe nie będzie Cię stać, a tak w ogóle, to minimalizm jest tylko dla bogatych, którzy mogą sobie wydawać pieniądze na prawo i lewo, jak tylko im coś będzie potrzebne, to dzisiaj mam dla Ciebie kilka faktów, które powinnaś wziąć pod uwagę:

1. Klamoty to nie kapitał

Baaardzo częstym argumentem przeciwko pozbywaniu się rzeczy (którego sama długo używałam), jest złudne wrażenie, że te rzeczy mają jakąś wartość i „w skrajnej desperacji” będzie można je sprzedać, żeby mieć np. na rachunki lub jedzenie. Oczywiście, jeżeli gdzieś na strychu zalega Ci oryginalny obraz Matejki, a w kredensie po babci kurzy się serwis Rosenthala to zdecydowanie masz rację. Jeżeli jednak ten serwis to arcoroc, a obraz przedstawia sielski ladszaft, czy inne jelenie na rykowisku anonimowego autora to nie zamawiałabym jeszcze nowego kabrioletu. Pamiętaj, że rzeczy nie są warte tyle, za ile chcesz je sprzedać, tylko tyle, za ile ktoś zechce je od Ciebie kupić.

2. Nikt nie kupuje śmieci

Jeżeli już masz świadomość realnej wartości rzeczy, które posiadasz i mimo wszystko jesteś przekonana, że przedstawiają jakąś wartość (bo przecież 100 rzeczy za 1 zł to jednak 100 zł) – zastanów się na ile ta wartość jest trwała. Całkowicie się z Tobą zgadzam, że wielki wór ubrań w dobrym stanie ma szansę się sprzedać nawet za kilkaset złotych. Jednak, żeby taka sprzedaż się udała – musisz ją przeprowadzić TERAZ. Nie zapominaj, że ubrania się starzeją – materiały słabną, gumki parcieją, mole wyjadają malutkie dziurki itp. A nawet jeżeli materiał, z którego zrobione są ubrania przyleciał z Kryptonu, w walizce Supergirl (więc w ziemskich warunkach jest niezniszczalny), to i tak musisz liczyć się z tym, że moda się zmienia i to, co nadaje się do chodzenia teraz – za trzy lata może być już kompletnym „obciachem”, którego nikt nie kupi. Przykładów nie trzeba daleko szukać: trzy lata temu królował burgund i wściekłe odcienie, a w tym roku wszyscy noszą pastele. No i kiedy ostatnio widziałaś na ulicy kogoś w „supermodnych” alladynkach?

Moda i technologie (telewizory, komputery, telefony, odtwarzacze) to chyba najszybciej starzejące się kategorie. Jeżeli nie sprzedasz ich natychmiast, to za kilka lat (a może nawet miesięcy) nikt już ich od Ciebie nie kupi. Bardzo podobnie zachowuje się „moda domowa” – meble, dekoracje, naczynia itp. A niektóre z nich oprócz zużycia czasowego – mogą się niszczyć ze względu na upływ czasu. Drewno obsycha, skórzana tapicerka pęka, lakiery i okleiny obłażą, kleje puszczają, plastik robi się kruchy, metal rdzewieje. Przedmioty nie są nieśmiertelne. Nawet szkliwo na porcelanie potrafi „z wiekiem” popękać. Nie wspominając już o uszkodzeniach mechanicznych, które mogą niechcący wystąpić w wyniku ciągłego przestawiania, albo wręcz przewalania niemieszczących się nigdzie klamotów. A zniszczonych i zbyt starych rzeczy nikt od Ciebie nie kupi – nawet za symboliczną złotówkę.

3. Nie rób zapasów na wieczność

Rozumiem, że jeżeli z pieniędzmi u Ciebie nie najlepiej, to wolisz trzymać niektóre rzeczy na zapas niż ryzykować, że kiedy się zużyją te, z których teraz korzystasz, to nie będzie Cię stać na nowe. W takim podejściu naprawdę nie ma nic złego. Pod warunkiem jednak, że mówimy o rzeczach, których faktycznie używasz i w ilościach, które jesteś w stanie za życia zużyć.

Podam Ci przykład: Mam w domu kilka ręczników, które są starsze ode mnie. Były bardzo dobrej jakości, więc ciągle są w dobrym stanie i nic im nie dolega. Nie mają dziur, przetarć, ani nie są jakoś straszliwie sprane. Wcale bym się nie zdziwiła jakby nadawały się do użytku jeszcze przez 10 czy nawet 20 lat. Ale nawet zakładając super negatywny scenariusz, że trwałość ręcznika wynosi tylko 10 lat i masz tych ręczników załóżmy 3 na zmianę (na osobę), to 15 ręczników wystarczy Ci na kolejne 50 lat. Ale żeby zużyć ich 30 musiałabyś żyć jeszcze co najmniej 100 lat. Wiem, że medycyna idzie bardzo mocno naprzód i długość naszego życia ciągle rośnie, ale bez przesady.

Podobnie sytuacja ma się z talerzami, czy kubkami. Oczywiście, że czasem się stłuką. Ale ile stłukłaś przez ostatnie 10 lat? Ile jesteś w stanie wytłuc do końca życia? Mam codzienną zastawę obiadową, która ma około 25 lat i oprócz kilku małych talerzy, które mogłabym uzupełnić (ale dajemy sobie świetnie radę bez nich), nic nie wskazuje na to, żebym była zmuszona ją wymieniać.

Jeżeli chodzi o pozbywanie się rzeczy, które trzymasz „na zapas”, to zawsze najlepszym sposobem na podjęcie decyzji jest skorzystanie z bananie prostej matematyki: Policz sobie ile sztuk danej rzeczy zużywasz w wybranym okresie czasu (w ciągu roku, w ciągu 10 lat itp.), a później oblicz sobie ile w takim razie potrzebujesz, żeby wystarczyło Ci do końca życia. Ale Twojego, a nie Twoich prawnuków. Całej reszty się pozbądź.

4. Nie wszystko może być zapasem

Niektóre rzeczy (np. kosmetyki, lekarstwa, jedzenie) mają ściśle określoną trwałość. Nie trzymaj dziesięcioletnich zapasów rzeczy, których termin przydatności wynosi dwa lata, bo to kompletnie bez sensu. I pamiętaj o tym, o czym pisałam w punkcie 2 – rzeczy nie są wieczne. Jeżeli „chomikujesz” buty przez 15 lat w szafie, to gwarantuję Ci, że po tych 15 latach rozlecą się na pierwszym dłuższym spacerze lub przy pierwszym deszczu.

5. „Przydasie” to nie zapasy

O ile jestem w stanie zrozumieć i zaakceptować trzymanie „na zaś” zapasów rzeczy, których NAPRAWDĘ używasz i w związku z tym się zużywają, więc czasem musisz je wymieniać na nowe, to już kompletnie nie rozumiem trzymania „przydasiów”, których nie używasz i nigdy dotąd nie używałaś, ale wydaje Ci się, ze „kiedyś” będą Ci potrzebne. Jeżeli to „kiedyś” nie nastąpiło przez ostatnie 10 lat, to naprawdę nie wierzę w to, że kiedykolwiek nastąpi.

To samo dotyczy „przydasiów” trzymanych „na lepsze czasy” – nie stać Cię na kupowanie regularnie świeżych kwiatów, ale jak tylko będzie Cię stać, to ten dwudziestoletni wazon na pewno się przyda? A pomyślałaś może o tym, że jak będzie Cię stać na kwiaty, to będzie Cię też stać na nowy wazon?

Jeżeli czegoś nie używasz, to nie używasz i już. Zastanów się co musiałoby się stać, żebyś zaczęła tej rzeczy używać. Nie chodzi mi o to, żebyś wymyśliła, do czego możesz jej użyć – bo w tym wszystkie jesteśmy mistrzyniami. Chodzi o to jakie wydarzenia musiałyby nastąpić w Twoim życiu, żebyś jej faktycznie użyła. Jak bardzo prawdopodobne jest, że coś takiego się stanie?

Podam Ci przykład: Zawsze wydawało mi się, że bardzo chcę szyć. Dlatego latami zbierałam uszkodzone ciuchy (które można na coś przerobić), skrawki materiału (z których coś uszyję) i różne akcesoria – nici, igły, wstążki, guziczki. Tylko, że ciągle mi czegoś brakowało – a to czasu, a to miejsca, a to maszyny do szycia. I jakoś tak wyszło, że nigdy nawet nie spróbowałam. A ta cała moja kolekcja maneli leżała i czekała, aż wreszcie kiedyś będę szyć. I czekałaby pewnie nadal, gdyby nie to, że pewnego pięknego dnia uświadomiłam sobie, że nie będę. Żeby zacząć, musiałabym mieć miejsce, którego nadal nie mam, bo przeznaczam je na rzeczy, które są dla mnie ważniejsze i czas, którego też nie mam, bo w wolnej chwili robię rzeczy, na których zdecydowanie bardziej mi zależy. W tej chwili nie wyobrażam sobie, żebym miała zrezygnować np. z pisania bloga, żeby zająć się szyciem, a jakbym miała więcej wolnego czasu tylko dla siebie, to poświęciłabym go albo na odpoczynek, albo właśnie na rozwój bloga. Nie ma więc zbyt wielkich szans, że tego szycia kiedykolwiek spróbuję – dlatego wszystkie rzeczy, które były z tym związane, w końcu wyleciały z domu.

Dokładnie ten sam schemat może dotyczyć każdej innej rzeczy – słoików, których nigdy nie wykorzystasz na przetwory, rzeczy, których nigdy nie naprawisz, mebla, którego nigdy nie odnowisz, książek, których nigdy nie przeczytasz, płyt których nigdy nie przesłuchasz itp.

W ciągu całego życia ulegamy ciągłym zmianom. Jeżeli wyobrażałyśmy sobie coś kilkanaście lat temu, ale nigdy tego nie zrobiłyśmy, to po latach tym bardziej nie zaczniemy, bo teraz wyobrażamy sobie zupełnie inne rzeczy. To trochę tak, jakbyś w 1993 nie miała czasu na przeczytanie kilku numerów „Bravo” i trzymała je w przekonaniu, że dwadzieścia pięć lat później nadal będzie Cię ciekawił artykuł o Take That albo, że jak tylko znajdziesz wolna chwilę to powiesisz sobie nad łóżkiem plakat z East 17.

6. Mieszkanie to nie magazyn

Potrzebne Ci te 15 zapasowych ręczników, 20 zapasowych szklanek i 8 zapasowych pościeli, żebyś czuła się odpowiednio zabezpieczona na przyszłość? OK. Zatrzymaj je sobie. Ale przecież nie używasz wszystkiego jednocześnie. A skoro nie używasz jednocześnie, to nie zagracaj sobie przestrzeni. W normalnych, podręcznych szafkach zostaw tylko to, z czego faktycznie korzystasz. Natomiast wszystkie „zapasy” zapakuj do kartonów lub worków i stwórz sobie na nie osobny magazyn w miejscach, do których zbyt często nie zaglądasz – w piwnicy, na strychu, na pawlaczu, w skrzyni pod łóżkiem, na najwyższych półkach w szafie itp. Zanotuj sobie tylko, co w którym pudle masz i gdzie, które pudło schowałaś, żebyś za trzy lata nie musiała się przez wszystko przekopywać jak Ci się szklanka stłucze i będziesz chciała wydobyć zapasową. Trzymanie zapasów w codziennych szafkach powoduje ogromy bałagan i marnuje Twój czas. Wszystko się ciągle przewraca i rozwala, a Ty marnujesz masę czasu albo na ciągłe sprzątanie, albo na szukanie tego, co Ci jest akurat potrzebne.

7. Zainwestuj w siebie

Nie daj się wpakować w błędne koło:

Nie masz pieniędzy, bo nie masz czasu, wiedzy lub umiejętności, żeby zacząć więcej zarabiać. -> Nie masz czasu, wiedzy i umiejętności, bo cały swój wolny czas poświęcasz na sprzątanie i ogarnianie domu. -> Poświęcasz cały wolny czas na sprzątanie i ogarnianie domu, bo masz za dużo niepotrzebnych rzeczy. -> Masz za dużo niepotrzebnych rzeczy, bo wszystko trzymasz „na zaś”. -> Wszystko trzymasz „na zaś”, bo nie masz pieniędzy. -> I wróciłyśmy do punktu wyjścia – Nie masz pieniędzy, bo nie masz czasu, wiedzy lub umiejętności, żeby zacząć więcej zarabiać.

Wyrwij się wreszcie z tego! Sprzedaj wszystkie niepotrzebne rzeczy, za które ktoś będzie skłonny zapłacić i przeznacz zarobione pieniądze na jakiś kurs, szkolenie lub nawet studia. Pochowaj wszystkie „zapasy” tak, żeby nie utrudniały Ci codziennego życia, a zaoszczędzony w ten sposób czas poświęć na samodzielną edukację – rób bezpłatne kursy internetowe, oglądaj webinary, czytaj artykuły z „Twojej” dziedziny. Dokształć się tak jak tylko się da, z dziedziny, którą lubisz i idź do szefa o podwyżkę, poszukaj nowej pracy, albo zacznij sprzedawać w internecie serwetki, które robisz na szydełku, zacznij robić sąsiadkom paznokcie. Każdą umiejętność jaką posiadasz – nawet pranie, czy gotowanie – da się zamienić w pieniądze. Nie mówię, że na prasowaniu ubrań sąsiadom zbijesz majątek, ale pozwoli Ci to zarobić trochę dodatkowych pieniędzy, które będziesz mogła zainwestować w dodatkowe podnoszenie kwalifikacji i dzięki temu zdobyć lepiej płatną pracę.

Najlepiej płatne prace jakie wykonywałam, nie miały kompletnie nic wspólnego ze szkołami jakie kończyłam. Całą wiedzę i wszystkie umiejętności, które pozwalają mi teraz zarabiać zdobyłam obserwując „mistrzów” z danej dziedziny lub ucząc się pewnych rzeczy samodzielnie w oparciu o książki, czy całą tę wiedzę, którą można znaleźć w internecie. Jak trzeba było zrobić jakiś kurs, żeby dostać pracę, to go robiłam – nawet jeżeli kompletnie nie był związany z moim formalnym wykształceniem.

Najtrudniejsze jest zawsze zebranie się na odwagę, żeby zacząć. A później już samo leci 😉

Zacznij!

Pamiętaj, że największe sukcesy osiąga się nie brutalnymi rewolucjami tylko ciężką pracą – dzień po dniu, krok po kroku. Ważne jednak, żeby zacząć w końcu robić te kroki. Pisałam Ci już kiedyś, w jaki sposób uporządkowanie domu może pomóc uporządkować życie. Jednak nie uwierzysz w to dopóki sama się nie przekonasz. A nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz.

Nie spiesz się. Rusz małymi kroczkami. Zacznij od wyrzucenia rzeczy, które są ewidentnymi śmieciami, bo już w żaden sposób nie da się ich wykorzystać. Posprzedawaj rzeczy, których absolutnie nigdy nie użyjesz. Pochowaj zapasy trzymane „na zaś”. Rozluźnij trochę przestrzeń wokół siebie, a zobaczysz, że reszta też powoli, małymi krokami zacznie się układać.

Nie chcesz przegapić nowych wpisów? Zapisz się na mój newsletter:

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim: