Zauważyłam, że mogę pisać dziesiątki tekstów o sprzątaniu, organizacji przestrzeni, pozbywaniu się rzeczy, realizacji celów, czy na dowolny inny temat, a i tak, niezależnie od tego czego tekst dotyczy – w kółko wraca do mnie jedno pytanie. Zazwyczaj brzmi ono mniej – więcej tak:
„Już od jakiegoś czasu staram się ogarnąć dom / mieszkanie i bardzo dużo rzeczy już posprzątałam, ale co mam zrobić z mężem / partnerem / współlokatorem, który nie chce się niczego pozbyć i wszędzie zostawia swoje rzeczy?”
Oczywiście pytania nieco różnią się w szczegółach, w zależności od specyficznej sytuacji osoby pytającej, dlatego i moje odpowiedzi zazwyczaj również nieco się różnią, ale zdecydowana część wskazówek jest zawsze niezmienna. I to właśnie one pomogą Ci uporać się z problemem:
Jak poradzić sobie z domownikiem, który nie chce „współpracować”?
PRZYZNAJ SIĘ!
Niektórzy ludzie (płci obojga) zwyczajnie wstydzą się przyznać, że coś robią. Szczególnie jeżeli dopiero zaczynają i nie mają pojęcia, czy im się to uda. A jeżeli do tego już wcześniej, kilkukrotnie podejmowali nieudane próby wprowadzenia zmian, to przy każdej kolejnej będą milczeć jak grób i nawet torturami się z nich nie wyciągnie, że coś planują.
W praktyce wygląda to tak, że chowasz się w jakimś pokoju z kupką rzeczy do przejrzenia, wynosisz niepotrzebne manele jak nikt nie widzi, szorujesz podłogę na kolanach kiedy rodziny nie ma w domu. Absolutnie nikomu nie zdradzisz, że robisz generalne porządki, bo co będzie jak znowu odpuścisz w połowie? Jak Ci się kolejny raz nie uda? Przecież Cię wyśmieją!
A wredni, złośliwi domownicy nie chcą się domyślić, że coś się zmieniło. Nie zauważają, ze przecież wysprzątałaś półkę w szafie, na którą nikt od 10 lat nie zaglądał i jakoś nie chcą wpaść na to, że powinni poprzeglądać swoje rzeczy.
Może jakbyś powiedziała co robisz i PO CO to robisz, byliby nieco bardziej wyrozumiali – nie przeszkadzaliby Ci jak jesteś zajęta, zastanowiliby się nad swoimi rzeczami, nie dokładaliby Ci codziennej roboty, którą mogą zrobić sami.
Chwal się osiągnięciami
Przepięknie poukładałaś w szafkach i nikt Cię nie docenia? Nikt nie zauważył, że w trzeciej szufladzie od góry drobiazgi nie walają się luzem, tylko są w odpowiednich pudełeczkach? Zorganizowałaś idealny, nowy stojaczek na długopisy, a mąż i tak zostawia wszystko na stole?
Pochwal się! Pokaż domownikom co zrobiłaś i jakie wprowadziłaś zmiany. A przede wszystkim powiedz im CZEGO W ZWIĄZKU Z TYM OCZEKUJESZ. Jeżeli od 7 lat mąż zostawiał długopis na stole i nigdy nie stanowiło to problemu, to skąd ten biedny człowiek ma wiedzieć, że nagle dzisiaj coś się zmieniło? Jeżeli od zawsze do szuflady wszystko wrzucało się luzem „jak leci”, to nie ma najmniejszych szans, żeby którykolwiek z domowników odłożył rzecz do właściwej przegródki, bo nawet do tej szuflady nie zajrzał.
Nikt nie siedzi w Twojej głowie, nie wie co zrobiłaś i nie ma pojęcia, że to cokolwiek zmienia w jego codziennych przyzwyczajeniach.
Wyjaśnij co robisz
Wysprzątałaś sobie cały, wielki stół, żeby mieć miejsce na przeglądanie i sortowanie rzeczy. Następnie na tym pięknie wysprzątanym stole rozłożyłaś wielką stertę bałaganu z szafki, którą zaczęłaś rozdzielać na sterty, pudełeczka i stosiki. A te wredne świnie, z którymi mieszkasz przyszły do domu, rozsypały Twoje piękne straty i cały stół zawaliły jakimiś śmieciami. Jak tylko ich dorwiesz, to im głowy pourywasz.
Tylko, że z ich perspektywy, jak wychodzili z domu to na stole był bałagan. A jak przyszli do domu, to na stole było co? BAŁAGAN! Jeżeli im nie powiedziałaś, że właśnie robisz przegląd zawartości szafki i posortowałaś wszystko na stole, więc prosisz, żeby tego nie ruszać, to oni sami na to nie wpadną!
I nie! To nie jest tak, że „przecież mają oczy”, „przecież widzą”, „przecież mogli pomyśleć”. NIE WIDZĄ! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze: NIE WIDZĄ!!!
Sam fakt, że nasze oczy są zwrócone w jakimś kierunku, jeszcze wcale nie świadczy o tym, że widzimy wszystkie rzeczy, które się tam znajdują. Jeszcze mniejsza szansa jest na to, ze dostrzeżemy pojedyncze elementy z całego obrazu, który jest przed nami. A szanse na to, że zyskamy świadomość tego, na co patrzymy (czyli zrozumiemy co widzimy) są już naprawdę bardzo, bardzo nikłe.
Mogłabym Cię zapytać np.:
- Ile osób minęłaś dzisiaj na ulicy?
- Jakiej marki był samochód, który stał przed Tobą w korku?
- Jaki kolor mają litery w logo Google?
- Albo chociażby klasyk – Jaka roślina występuje na monecie dwuzłotowej?
Przecież nieraz widziałaś dwa złote. Jak się dobrze nad tym zastanowisz, to pewnie przypomnisz sobie jaki ta moneta ma kolor. Ale czy w ogóle kiedykolwiek zauważyłaś, że jest tam też wizerunek rośliny? Wiesz co to za roślina?
Jeżeli wiesz, jaka roślina jest na dwuzłotówce (oczywiście bez sprawdzania), to serdecznie gratuluję Ci spostrzegawczości. Niestety nawet to nie upoważnia Cię do oczekiwania takiej samej spostrzegawczości od innych, bo musisz wiedzieć, ze jesteś absolutnym wyjątkiem! Większość ludzi nie dostrzega takich rzeczy, mimo, że mają je przed oczami kilka razy dziennie.
Jeżeli nie wiedziałaś, że na polskich monetach są roślinne wzory, nie pamiętałaś kolorów loga Google i nie zwróciłaś uwagi na znaczek na samym środku samochodu, który dłuższą chwilę stał dokładnie przed Twoimi oczami, to znaczy, że Twój mózg działa dokładnie tak samo jak mózg większości ludzi – nie marnuje energii na nieistotne szczegóły.
Czy tego chcesz, czy nie – mózgi Twoich domowników działają tak samo – postrzegają otoczenie jako ogólny obraz całości, ale nie dostrzegają detali. Dlatego bałagan na stole zawsze wygląda jak bałagan na stole, a zawartość szuflady, jak zawartość szuflady. Jeżeli chcesz, żeby dostrzegli różnicę, to im ją pokaż!
Jak już pokażesz i uświadomisz domownikom różnicę – ponownie wytłumacz im czego oczekujesz. Np. „na stole rozłożyłam rzeczy, które chcę przejrzeć i posegregować – proszę nie przestawiajcie mi nic i nic tam nie kładźcie„. Taki prosty komunikat zazwyczaj w zupełności wystarcza.
Rozmawiaj!
Absolutnie i niepodważalnie najskuteczniejszym, chociaż z niezrozumiałych dla mnie przyczyn ciągle bardzo rzadko spotykanym sposobem skutecznej komunikacji jest – Uwaga, uwaga – komunikacja bezpośrednia!
Komunikacja bezpośrednia polega na tym, że jak czegoś oczekujesz od drugiej osoby, to przekształcasz te swoje wewnętrzne odczucia i potrzeby w precyzyjne zdania, a następnie te zdania kierujesz bezpośrednio do osoby, której dotyczą. Możesz je wypowiedzieć na głos, napisać i dać do przeczytania, nagrać i odtworzyć – nie ma znaczenia jak to zrobisz. Ważne żeby jasny komunikat wyszedł od Ciebie i został odebrany przez drugą osobę.
Wzdychanie, dawanie do zrozumienia, obrażanie się, przewracanie oczami, sugerowanie, podpowiadanie, zachwycanie się nad jakimś pozytywnym przykładem z zewnątrz czy myślenie sobie w głowie to nie są dobre sposoby komunikacji. Przede wszystkim dlatego, że są nieskuteczne.
Nie możesz mieć pretensji do kogoś, że nie zauważył Twoich „znaków” i się nie domyślił o co Ci chodzi. Tzn. oczywiście możesz, bo nikt Ci tego nie zabroni, ale zdecydowanie nie doprowadzi Cię to do żadnych pozytywnych skutków.
Naprawdę rewelacyjne efekty uzyskasz kierując precyzyjny komunikat bezpośrednio do osoby, której on dotyczy. A jeżeli jeszcze uda Ci się to zrobić w taki sposób, żeby komunikat był obiektywny, pozbawiony ocen i generalizowania, to Twoje szanse na sukces wzrosną niesamowicie.
Drugą tajemnicą skuteczności komunikacji bezpośredniej jest słuchanie racji drugiej strony. Niestety, z wielkim bólem stwierdzam, że żadna z nas nie jest pępkiem świata i chociaż wcale mnie to nie cieszy – nasze potrzeby nie zawsze są najważniejsze.
Tu muszę zrobić bardzo istotną dygresję, żeby wyraźnie to podkreślić: Nie chodzi mi o to, ze potrzeby innych są WAŻNIEJSZE od naszych, a my mamy się cały czas poświęcać! Chodzi o to, żeby znaleźć ZŁOTY ŚRODEK! Zrozumieć, że potrzeby obu stron są tak samo ważne i każda ze stron ma prawo do swoich racji.
Wiesz, że „konsensus” i „kompromis” to nie jest to samo? Najważniejsza różnica między tymi pojęciami jest taka, że w wypadku konsensusu wszyscy są tak samo zadowoleni, a w wypadku kompromisu wszyscy są tak samo niezadowoleni. Najwięcej poważnych konfliktów (szczególnie w związkach) wynika właśnie z niezrozumienia tej subtelnej różnicy.
Wydaje nam się, że wspólne życie polega na osiąganiu konsensusu – wszyscy się ze sobą zgadzają, dostają to, czego chcą i są tak samo zadowoleni. Niestety w prawdziwym świecie nasze potrzeby bardzo się od siebie różnią i często nie ma absolutnie żadnej możliwości, żeby obie strony dostały wszystko, czego oczekują. Żeby się ze sobą dogadać i móc funkcjonować w zgodzie, czasem zamiast szukać nieistniejącego konsensusu – musimy poprzestać na kompromisie – każda ze stron musi trochę odpuścić i z czegoś zrezygnować, żeby obie strony były tak samo niezadowolone. Dopiero kiedy będziemy tak samo niezadowoleni będzie możliwe porozumienie, w którym żadna ze stron nie będzie się czuć pokrzywdzona. A to prowadzi nas do kolejnej zasady:
Odpuść trochę
Jak już wysłuchasz racji drugiej strony, to postaraj się ją zrozumieć. Oczywiście, tak jak już wspomniałam – nie rezygnuj ze wszystkiego i nie poświęcaj się całkowicie. Zastanów się nad tym z czego możesz zrezygnować i na ile możesz się poświęcić. A później ustal z drugą stroną, z czego ona może zrezygnować.
Postaw się w sytuacji drugiej strony. Zastanów się nad całym jej „zapleczem” – jakie zwyczaje wyniosła z domu, jak wygląda jej dzień, ile wysiłku wkłada w codzienne obowiązki (np. zawodowe). Pomyśl o tym, jak Ty byś się czuła, jakby ktoś nagle zaczął od Ciebie wymagać czegoś zupełnie innego / czegoś więcej niż to było od lat przyjęte.
Zastanów się, czy wszystko, czego oczekujesz ma naprawdę tak wielkie znaczenie. Spróbuj dostosować się do potrzeb i możliwości drugiej strony.
Czy to ma naprawdę aż tak wielkie znaczenie, czy naczynia będą pozmywane natychmiast po posiłku, czy np. wieczorem? Czy świat się zawali jeżeli skarpetki z podłogi będą trafiać do kosza na pranie raz w tygodniu, zamiast natychmiast po zdjęciu z nóg? Jaka to różnica czy zakupy będą zrobione w środę, czy w sobotę?
To oczywiście tylko przykłady – nie mówię, że muszą idealnie opisywać Twoją sytuację. Ale może masz coś innego o co walczysz od lat, a tak naprawdę problem rozwiązałby się błyskawicznie jakbyś zamiast walczyć odpuściła trochę i lekko zmodyfikowała swoje oczekiwania.
Nie chcę być przykra, ale jestem pewna, że Ty też nie jesteś chodzącym ideałem i na 100% robisz coś, co wkurza drugą stronę. Jak masz szczęście, to nawet o tym nie wiesz, bo ta druga strona od lat zagryza zęby i znosi Twoje drobne, irytujące zwyczaje, ponieważ kocha Cię „z dobrodziejstwem inwentarza”. Nie ma osoby idealnej, bo każdy z nas jest zupełnie inny. Ważne, żeby umieć oddzielić rzeczy, z którymi możemy żyć, od tych, których absolutnie nie jesteśmy w stanie tolerować. Bądź szczera sama ze sobą. Jeżeli osoba z którą żyjesz denerwuje Cię, ale wiesz, że możesz się tak do końca życia denerwować, bo chcesz z nią być to pogódź się z tym. A jeżeli wiesz, że nie zniesiesz tego ani sekundy dłużej, to zamiast próbować ją na siłę zmienić – zastanów się nad sensem dalszego bycia razem.
Ustalcie coś!
Dyskutować i rozważać można w nieskończoność, ale to nic nie da, jeżeli w wyniku tych rozmów nie ustalicie jasnych zasad i warunków. Każda ze stron z czegoś zrezygnowała i do czegoś się zobowiązała. Postawcie sprawę jasno i sformułujcie konkretne deklaracje.
Jeżeli próbowałaś takich ustaleń wielokrotnie, ale nic to nie dało, bo niestety tylko Ty pamiętasz o warunkach umowy ustnej, to zwyczajnie zapiszcie ustalone zasady na kartce, podpiszcie się pod nimi i powieście np. na lodówce, albo w innym widocznym miejscu. A później konsekwentnie się ich trzymajcie.
Daj czas
Przy wprowadzaniu jakichkolwiek zmian musisz pamiętać o tym, że ileś czasu żyliście w oparciu o pewne (zazwyczaj niepisane) zasady, które tworzyły Waszą codzienność. Bardzo długo godziłaś się na te zasady i ustalony sposób życia Ci nie przeszkadzał. Aż pewnego dnia doszłaś do wniosku, że pora coś zmienić. Zastanawiałaś się nad tym. Analizowałaś. Przyzwyczajałaś się do tej myśli. Mówiąc prościej – przygotowywałaś się do wprowadzenia zmian. Zebrałaś w sobie potrzebną motywację i przystąpiłaś do działania.
Zazwyczaj ten proces nie trwa dwóch minut. Od momentu kiedy pierwszy raz poczujesz, że coś jest nie tak i pora na zmianę upływa naprawdę dużo czasu. Bijesz się z tą myślą kilka dni, tygodni, miesięcy albo nawet i lat zanim zdecydujesz się zacząć działać. A jak już zaczniesz – oczekujesz od wszystkich, że zmienią swoje nastawienie w ciągu kilku minut. Zupełnie zapominasz o tym ile czasu Tobie zajęło zdecydowanie się na tę zmianę.
Podobno wprowadzenie nowego nawyku trwa około trzech miesięcy. Nie jestem pewna, czy to prawda obiektywna, która w każdym przypadku zadziała. Jestem natomiast pewna, że nie da się tego zrobić jednego dnia. Choćbyś była nie wiadomo jak przekonywująca i choćbyś używała najrozsądniejszych argumentów na świecie, ani Ty, ani tym bardziej nikt inny nie jest w stanie zmienić swoich przyzwyczajeń w trakcie jednego dnia.
Jakby do było takie proste, to wszyscy ludzie na świecie byliby wysportowani, szczupli, zdrowo się odżywiali, produktywnie pracowali, mieli porządek w domach i pewnie do tego wszystkiego zapanowałby pokój na świecie, bo chyba każdy człowiek przynajmniej raz w życiu pomyślał, że agresja jest zła i pora zmienić nastawienie. Niestety żadna jednorazowa decyzja o zmianie nastawienia nie oznacza jeszcze długotrwałego, konsekwentnego działania. A prawdziwą zmianę jest w stanie spowodować właśnie konsekwentne działanie.
Jeżeli chcesz, żeby Twoi domownicy na stałe zmienili swoje codzienne przyzwyczajenia to daj im czas i nie oczekuj cudów.
Doceniaj i motywuj
To wiąże się z poprzednim punktem. Jeżeli widzisz, że zmiana przebiega bardzo opornie, to zamiast krytykować, wyskakiwać co chwilę z pretensjami i wypominać – motywuj i doceniaj.
Ludzie mają bardzo, bardzo, bardzo silny „układ nagrody” (struktury w mózgu). Im ta nagroda szybsza i intensywniejsza, tym więcej baaardzo przyjemnych substancji chemicznych wydziela nam się do organizmu. Działanie układu nagrody jest tak skuteczne, że jeżeli mamy jakiś czynnik, który nam go pobudza – możemy zapomnieć o naszych absolutnie podstawowych potrzebach. W ten sposób powstają najróżniejsze uzależnienia. Właśnie przez ten mechanizm ludzie wolą wydać ostatnie pieniądze na alkohol czy narkotyki zamiast np. na jedzenie lub ubranie.
Na szczęście układ nagrody da się wykorzystać też w pozytywnych celach. Za każdym razem jak nas ktoś docenia za wykonaną pracę – aktywuje nam się ośrodek przyjemności w mózgu. Dzięki temu jesteśmy zdeterminowani, żeby po raz kolejny wykonać dobrze swoją pracę, żeby znowu zostać docenionym. Jeżeli po raz sto osiemdziesiąty piąty wykonujemy swoją pracę dobrze, ale druga strona zaczyna uznawać to za standard i nie okazuje nam wdzięczności to ośrodek przyjemności nie zostaje aktywowany. Możemy spróbować jeszcze kilka razy wykonać tę swoją pracę, ale jeżeli nadal nie będziemy otrzymywać nagrody, to nasz organizm stwierdzi, że to nie ma sensu. W efekcie odechce nam się i przestaniemy to robić.
Zobrazuje Ci to na przykładzie:
Jeżeli zrobisz obiad i usłyszysz „Kochanie, jaki przepyszny obiad! Dziękuje Ci, że tak o mnie dbasz.” To z chęcią kolejnego dnia też coś ugotujesz. Ale jeżeli za którymś razem tego nie usłyszysz, to zaczniesz się zastanawiać nad tym, że może drugiej stronie nie smakuje. I zamiast przyjemności będziesz odczuwać rozczarowanie, smutek i zdenerwowanie – jak nałogowiec na głodzie. Jeżeli sytuacja się będzie powtarzać, albo nie daj borze szumiący partner wejdzie do domu i zapyta „Kiedy obiad?” to będziesz miała ochotę zdzielić go patelnią przez łeb.
Tak. Niestety. To dokładnie tak działa. Jesteśmy (my – ludzie) tacy prości i tak łatwo nami manipulować.
Jako ciekawostkę powiem Ci, że dokładnie ten sam mechanizm wykorzystują media społecznościowe (facebook, instagram, youtube). Za każdym razem jak coś opublikujesz i dostajesz „lajka” to Twój ośrodek przyjemności w mózgu zostaje pobudzony. Dlatego wracasz coraz częściej i publikujesz coraz więcej. A jak coś napiszesz i nikt tego nie polubi to Ci przykro (nawet jeżeli wstydzisz się przyznać do tego nawet sama przed sobą).
Wracając jednak do tematu – jeżeli chcesz, żeby domownicy wywiązywali się ze swoich zadań, to zamiast krytykować ich za to, czego nie zrobili – doceniaj to, co zrobili. A zamiast roztaczać ponure wizje tego, do czego doprowadzi ich zaniedbanie – twórz piękne obrazy tego, jak będzie cudownie kiedy już wszystko zostanie zrobione.
Bądź konsekwentna!
Myślisz pewnie, że to wszystko jest takie proste i piękne w teorii, ale ludzie są tylko ludźmi, a niektórzy z nich, to naprawdę oporne przypadki, na które NIC nie działa.
Pocieszę Cię: Nie ma ludzi, na których NIC nie działa. Na każdego jest jakaś metoda, tylko nie zawsze mamy wystarczająco dużo cierpliwości, żeby ją znaleźć.
Najskuteczniejsza z tych metod to konsekwencja. Jeżeli coś ustaliliście i na coś się umówiliście, ale druga strona tego nie realizuje, to tylko konsekwencja może Cię uratować.
Rób swoje, zgodnie z umową, bo jak Ty odpuścisz, to dasz drugiej stronie argument, żeby też odpuściła i nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. Ale przede wszystkim NIE RÓB tego, co do Ciebie nie należy.
Umówiliście się, że będziesz prać tylko te rzeczy, które są w koszu na brudy, to pierz tylko to co jest w koszu. Nie chodź po domu i nie zbieraj. Umówiliście się, że zmywasz naczynia, które są w zlewie, to zmywaj te, które są w zlewie. Umówiliście się, że każdy prasuje i chowa do szafy swoje rzeczy, to prasuj i chowaj swoje. I tak dalej…
Jak druga strona nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to nie przejmuj się tym, że nie będzie mieć czystego talerza, czy że pójdzie do pracy w niewyprasowanej koszuli. Umowa to umowa. Nie jesteś odpowiedzialna za wybory i decyzje dorosłego człowieka.
Pamiętaj też o jednej, najważniejszej rzeczy: KAŻDY ma swoje granice. Najczęściej jest tak, że partner, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, bierze drugą stronę na przetrzymanie. Zazwyczaj jedna strona ma zdecydowanie mniejszy próg bólu i mniejszą tolerancję na bałagan niż druga, więc wcześniej ją szlag jasny trafia. W efekcie „poddaje się” i sprząta / pierze / zmywa naczynia, czy robi cokolwiek innego co nie jest jej obowiązkiem.
No a skoro poddałaś się i posprzątałaś, to znaczy, że metoda na przetrzymanie jest skuteczna. Więc będzie powtarzana ZA KAŻDYM RAZEM.
Jeżeli nie chcesz ciągle wszystkich we wszystkim wyręczać, to naprawdę nie ma nic prostszego: Po prostu PRZESTAŃ to robić. Każdy zna swoje obowiązki i jest za nie osobiście odpowiedzialny. Jakbyś wynajmowała mieszkanie ze znajomymi, albo z obcymi ludźmi to też byś po nich sprzątała? Ludzie nie tracą rąk, głowy i zdolności samodzielnego pilnowania swoich spraw z chwilą założenia rodziny. Jakby mieszkali sami, to sami musieliby wszystko wokół siebie ogarniać. Więc czemu mieszkając z Tobą mają się Tobą wysługiwać?
Przestań „poczuwać się” do bałaganu
Od wielu lat nie przestaje mnie zadziwiać to, jak bardzo lubimy biczować się za cudze grzechy. Mąż ma niewyprasowaną koszulę – wina żony. Dzieci nie wzięły zeszytu do szkoły – wina matki. Na stole stoją brudne talerze, a po podłodze walają się kulki ze skarpet – wina PANI domu.
Przecież to jakaś paranoja!
Kiedy wreszcie zrozumiesz, że mąż ma niewyprasowaną koszulę, bo sobie jej nie wyprasował, dzieci zapomniały zeszytów, bo nie chciało im się spakować odpowiednio wcześniej i zbierały książki na ostatnią chwilę, a bałagan w domu jest dlatego, że ten kto używał danej rzeczy – nie odłożył jej po użyciu na wyznaczone miejsce?
Dom, w którym mieszkacie należy w takim samym stopniu do wszystkich domowników i wszyscy są za niego dokładnie tak samo odpowiedzialni. Rzeczy prywatne są wyłączną własnością poszczególnych domowników i każdy jest odpowiedzialny za swoje.
I uwaga, uwaga! – To bardzo ważne, więc skup się! – Nie wiem, czy ktokolwiek wcześniej zdradził Ci tą ogromną tajemnicę. Ten jeden sekret, który Twoi domownicy starają się przed Tobą ukryć:
Rzeczy wspólne, są WSPÓLNE! Za rzeczy wspólne, każdy odpowiada w takim samym stopniu. Bałagan z rzeczy wspólnych TO NIE TWÓJ BAŁAGAN! To bałagan tego, kto go zrobił!
Dlaczego masz się wstydzić za kogoś? Jeżeli domownicy zrobią bałagan w domu, a Ty akurat spodziewasz się koleżanki, która ma wpaść na kawę, to zamiast w panice skakać i sprzątać wszystko po wszystkich, mówisz koleżance „Przykro mi, że musimy siedzieć w tym bałaganie, ale Ziutek po sobie nie posprzątał„. Gwarantuje Ci, że KAŻDA kobieta Cię zrozumie. A jeżeli Cię nie zrozumie i będzie Cię krytykować za bałagan, to uwierz mi – nie potrzebujesz takiej koleżanki 😉
Przecież ostatecznie wcale nie ma obowiązku umawiać się z tą koleżanką w domu. Zawsze możesz wyskoczyć z nią do jakiejś kawiarni albo pójść na spacer – mówiąc Ziutkowi, że wychodzisz, bo nie chcesz zapraszać koleżanki do takiego bałaganu.
Zmień zakres obowiązków
Za każdym razem kiedy jakiś system bardzo konsekwentnie nie chce działać, to zanim zaczniemy na siłę zmieniać ludzi – warto najpierw zastanowić się nad zmianą systemu. Jeżeli na coś się umówiliście, ale to ewidentnie nie działa i nie ma żadnych widoków na to, żeby zadziałało – spróbujcie wymienić się pewnymi obowiązkami. Jeżeli zależy Ci, żeby podłoga była odkurzona raz w tygodniu, a osoba, która powinna to robić, zupełnie się tym nie przejmuje, to Ty przejmij obowiązek na którym Ci zależy (bo przecież i tak nie wytrzymujesz i odkurzasz), a za to oddaj coś, na czym nie zależy Tobie, a zależy drugiej stronie – pranie, robienie kanapek do pracy, zakupy, gotowanie, prasowanie koszul, zmywanie naczyń – cokolwiek. A najlepiej coś takiego, co ta osoba będzie musiała zrobić (bo jak np. nie wypierze swoich rzeczy, to nie będzie miała w czym wyjść z domu).
Żaden system nie jest dany raz na zawsze – a szczególnie ten, który nie działa. Możecie go zmieniać tyle razy ile będzie trzeba, żeby wreszcie dojść do porozumienia.
Pamiętaj też, żeby na bieżąco korygować system, jeżeli coś się zmieni w Waszej codzienności. Przecież jeżeli partner nagle zmieni pracę i będzie chodził „na drugą zmianę” to wiadomo, ze nie zrobi kolacji, bo nie będzie go wtedy w domu. Jeżeli zepsuje Wam się samochód, to żadne z was nie będzie w stanie jechać do marketu na duże, tygodniowe zakupy. System „panowania nad domem” trzeba elastycznie dopasowywać do każdej zmiany – tylko wtedy ma szansę działać.
Idźcie na terapię
Może wyda Ci się to ekstremalnym rozwiązaniem, ale jeżeli mimo tych wszystkich ustaleń, wyjaśnień i prób dostosowania się, coś dalej nie chce zadziałać, między Wami są ciągłe awantury o bałagan, cała odpowiedzialność za dom spoczywa na Tobie, a partner udaje, że to nie jego sprawa – IDŹ NA TERAPIĘ!
Najpierw idź sama i niech specjalista powie Ci na czym stoisz, a później jeżeli będzie taka potrzeba, to weź ze sobą partnera.
Dlaczego?
Nie ma takiej możliwości, żeby dwie osoby, które się kochają i chcą ze sobą dzielić całe życie, nie mogły się normalnie dogadać w sprawie obowiązków domowych. W życiu jest naprawdę wiele różnych, dramatycznych problemów, ale bałagan nie jest jednym z nich. A już naprawdę nie jest powodem do awantur, rozstań, czy depresji. Może być za to jednym z objawów poważniejszych kłopotów.
Wbrew miejskim legendom – ludzie nie rozwodzą się z powodu podniesionej deski w toalecie, skarpetek na podłodze, czy włosów w odpływie wanny. Ludzie rozwodzą się w wyniku innych poważnych problemów, o których nie chcą rozmawiać i dlatego próbują je ukryć awanturami o pierdoły. A z czasem te pierdoły stają się zapalnikiem, który powoduje wybuch wszystkich latami gromadzonych frustracji.
Dopóki nie spojrzycie prawdzie w oczy i nie stawicie czoła swoim prawdziwym problemom, to nie dojdziecie do porozumienia. Jeżeli przez tyle czasu nie możecie się dogadać w sprawie banalnych, codziennych spraw, to prawdopodobnie po prostu podświadomie wcale nie chcecie się ze sobą dogadać. Albo przynajmniej jedno z Was nie chce.
Separacja, pudełko nienawiści i lustro
Z premedytacją zostawiłam ten punkt na sam koniec. Jest to ostatni – 13 sposób. I jak na trzynastkę przystało – może okazać się bardzo, bardzo pechowy 🙂
Wszystkie opisane przeze mnie metody, to metody poważne, dojrzałe i raczej pozytywne. Ale nie byłabym sobą jakbym nie podała Ci też sposobu płytkiego, negatywnego – emanującego pasywną agresją.
Bardzo chciałabym Ci napisać, że tego nie polecam, bo to niedojrzałe, nieskuteczne i ogólnie do niczego, ale niestety jako mężatka z kilkunastoletnim stażem, z przykrością muszę powiedzieć, że może i te sposoby są niedojrzałe i może faktycznie nie powinno się załatwiać spraw w ten sposób, ale niestety działają doskonale 🙂
Myślę, że sekret skuteczności tych sposobów tkwi właśnie w ich niedojrzałości. Jak rozmawiasz z Chińczykiem, to musisz mówić po Chińsku, żeby Cię zrozumiał. Nie ważne ile czasu poświęcisz na tłumaczenie i wyjaśnianie – jak będziesz mówić po Polsku, to równie dobrze mogłabyś tłumaczyć ścianie, że powinna się przesunąć.
Tak samo jest z opornymi domownikami – jeżeli nie dorośli jeszcze do prowadzenia normalnej, dojrzałej komunikacji, to marne są szanse, że ta dojrzała komunikacja do nich dotrze. Jak są na etapie płytkich, prymitywnych złośliwości, to tylko płytkie, prymitywne złośliwości na nich zadziałają.
Ale ostrzegam: Prowadzenie komunikacji wyłącznie przez agresję pasywną, jest już jak najbardziej powodem do rozwodu.
A teraz do rzeczy:
Sposób I – Separacja
Metoda polega na tym, że zaczynasz zajmować się tylko tym, co dotyczy bezpośrednio Ciebie (i tych domowników, za których jesteś osobiście odpowiedzialna – malutkich dzieci, osób starszych, którymi się opiekujesz, zwierząt domowych). Czyli jak robisz pranie, to pierzesz tylko swoje rzeczy, jak robisz zakupy, to kupujesz tylko dla siebie, jak robisz obiad to gotujesz tylko tyle ile sama zjesz. Jak wszystkie naczynia są brudne, to myjesz sobie jeden talerz / kubek PRZED użyciem, a później zostawiasz tam skąd wzięłaś, w stanie w jakim był. Jeżeli wyjęłaś brudny ze zlewu, to zostawiasz brudny w zlewie. Po prostu rzeczy, które Cię nie dotyczą – przestają dla Ciebie istnieć.
Ten sposób jest w pewnym sensie powiązany z punktem, w którym pisałam Ci o konsekwentnym trzymaniu się wyznaczonych zasad. Różnica polega na tym, że o ile w „normalnej” metodzie zasady dopuszczają, że Ty robisz pranie za wszystkich, a partner np. zmywa za wszystkich, to już w wersji pasywno-agresywnej podział jest typowo na „moje – twoje”. Pranie, które nie jest Twoje nie interesuje Cię nawet jeżeli jest w koszu na brudy.
Zalety tego sposobu są trzy:
- Po pierwsze masz po prostu mniej roboty, bo martwisz się tylko o siebie (i ewentualnie o dzieci).
- Po drugie, druga strona na własnej skórze odczuwa ile czasu i pracy wymagają te najbardziej podstawowe rzeczy – przygotowanie jedzenia, wyczarowanie czystego talerza, pranie, pilnowanie własnych rzeczy, zakupy itp. Jeżeli ktoś NIGDY tego nie robił (a niestety są tacy ludzie), to nie mają pojęcia ile wysiłku to wymaga, bo wiecznie żyją w przekonaniu, ze „samo się robi”.
- Po trzecie i najważniejsze – w takim podziale obowiązków nie ma absolutnie nic złego. Powiedziałabym wręcz, że umiejętność samodzielnego zadbania o siebie jest ludziom niezbędna, żeby móc dbać o innych. Jeżeli ktoś sam dla siebie nie chce / nie potrafi, czegoś zrobić, to jakim cudem ma robić dla kogoś innego?
Sposób II – Pudełko nienawiści
W największym skrócie chodzi o to, że jeżeli masz domownika, który zostawia wszędzie bałagan, a Ty absolutnie nie jesteś w stanie tego bałaganu zdzierżyć, to zamiast sprzątać za kogoś – bierzesz duże pudełko i cały bałagan tej osoby zgarniasz do tego pudełka. Przez cały bałagan mam na myśli naprawdę cały – łącznie ze śmieciami, ogryzkami, brudnymi talerzami, ubraniami itp.
Oczywiście tylko od poziomu Twojej irytacji i liczby przeprowadzonych wcześniej wojen na ten temat zależy, czy rzeczy w pudełku lądują w miarę ostrożnie, żeby nic się nie uszkodziło, czy zgarniasz jak leci nie patrząc czy coś się stłucze, rozleje, zniszczy, popęka, zaplami itp.
Osobiście nie przypominam sobie, żebym była aż tak wyprowadzona z równowagi, żeby zgarniać jak leci – zawsze starałam się uważać, żeby nic się nie uszkodziło, ale jak czasem czytam opowieści moich czytelniczek, to jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której nie byłabym taka ostrożna 😉
Nie zmienia to jednak faktu, że nawet kiedy uważałam na to co robię i tak zgarniałam śmieci, resztki jedzenia itp. bo nie chodziło o to, żeby po kimś sprzątać, tylko żeby zgarnąć bałagan, nie zmniejszając przy tym ilości pracy niezbędnej, żeby go posprzątać.
Jak już bałagan jest w pudle, to następnie stawiasz to pudło w taki sposób, żeby „właściciel” bałaganu go nie przeoczył – na ulubionym fotelu, przed telewizorem lub w dowolnym innym miejscu.
Wariacje na temat tego sposobu są różne – niektóre wiążą się z wysypywaniem bałaganu na łóżko, chowaniem, albo celowym wmieszaniem w sam środek pudła z bałaganem, czegoś bardzo, bardzo potrzebnego. Takich ekstremalnych rozwiązań jednak absolutnie nie polecam, bo to zło w czystej postaci i na 100% nie przyniesie żadnych pozytywnych efektów, prócz chwilowego wyładowania złości.
Łagodniejsza wersja tego sposobu, czyli ostrożne zgarnianie i zostawianie na widoku, ma natomiast pozytywne strony:
- Nie musisz męczyć się z ciągłym bałaganem w całym domu. Wyznaczasz każdemu pudło na bałagan, chowasz go tam i udajesz, że go nie ma.
- Nie uczysz domowników, że w końcu się poddasz i wszystko za nich zrobisz a jednocześnie każdy dokładnie widzi, za co odpowiada (bo ma to w pudle).
- To też nie jest wcale zły sposób na podział obowiązków – Jeżeli masz domowników, którzy bałaganu po prostu nie widzą i ciągle mówią Ci, „ale o co Ci chodzi, przecież jest posprzątane„. To po zapakowaniu bałaganu w pudło może im być łatwiej zrozumieć o co Ci chodziło.
Sposób III – Lustro
Każdy z nas ma jakieś cechy, które są irytujące. A co najciekawsze – te cechy bywają irytujące dla nas samych, ale nawet o tym nie wiemy. Bardzo często denerwują nas ludzie, którzy są do nas bardzo podobni, bo to co u nas jest normalne, u innych jest nie do zniesienia.
Np. jeżeli ja zostawiam sterty ciuchów na krześle, to jest ok, bo taki mam „system”. Ale jeżeli partner zostawia ciuchy na krześle, to robi syf i mógłby je wreszcie posprzątać. Cytując klasyka: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy.„
Jeżeli więc któryś z Twoich domowników, ma jakiś strasznie irytujący zwyczaj – zacznij zachowywać się tak samo. Jak zostawia rzeczy na Twoim miejscu na kanapie – Ty zostawiaj na jego miejscu. Jak rozrzuca buty na środku – Ty zacznij rozrzucać swoje. Jak nie sprząta po sobie brudnych naczyń ze stołu – Ty nie sprzątaj swoich. Jak przychodzi do domu, rozsiada się w fotelu i zaczyna oglądać telewizję zamiast zabrać się za robotę – rób tak samo. Dzieci zawsze odpowiadają Ci „zaraz” albo „zapomniałem” – też im tak odpowiedz, kiedy będą chciały coś od Ciebie.
Sama się zdziwisz jak szybko Twoim domownikom zaczną przeszkadzać ich własne cechy i zachowania. A kiedy zwrócą Ci uwagę i będą mieć do Ciebie pretensje – nie pozostanie Ci nic innego jak dokładnie wyjaśnić im od kogoś się tego wszystkiego nauczyłaś 😉
Co Ci to da:
- Przestaniesz być „tą złą” która ciągle się czepia, krytykuje i zbyt wiele wymaga.
- Jest duża szansa, że domownicy zrozumieją dlaczego pewnych rzeczy nie powinni robić (albo właśnie powinni robić więcej) i skorygują swoje zachowanie, żebyś Ty „wróciła do normy”.
- Nauczysz ich, że pewne relacje są wzajemne – to co oni robią ma wpływ na Ciebie tak samo jak to co Ty robisz, ma wpływ na nich.
Oczywiście każdy z tych trzech sposobów ma całą masę wad i zamiast rozwiązać problem – może doprowadzić do jego zaostrzenia. Dlatego zanim wytoczysz te najcięższe działa, powinnaś najpierw dobrze poznać przeciwnika. Przecież nie chodzi o to, żeby strzelać do muchy z armaty. Przede wszystkim zachowaj umiar, zdrowy rozsądek i zimną krew.
A jeżeli tylko możesz – postaraj się rozwiązać problem „pokojowymi” metodami 😉