Co prawda na ten temat można by chyba trzydzieści tomów napisać, ale postaram się ograniczyć złośliwości do niezbędnego minimum 😉
Napisałam kiedyś tekst o tym, że lepiej mieć wady niż zalety i że żadna ludzka cecha nie jest jednoznacznie pozytywna czy negatywna. Wszystko zależy od tego jak my ją postrzegamy i jak postrzegają ją ludzie, z którymi przebywamy. Wszystkie ludzkie cechy mają tyle samo swoich przeciwników co zwolenników. Dla mnie np. bezpośredniość to bardzo pozytywna cecha i uwielbiam przebywać z takimi ludźmi, a są tacy, którzy tej cechy nie lubią, bo uważają, że to bezczelność i przekraczanie granic dobrego wychowania. Jedni lubią osoby stonowane inni wolą te bardziej emocjonalne. Największym sekretem udanych relacji międzyludzkich jest otaczanie się takimi ludźmi których cechy nam odpowiadają i którzy lubią nasze cechy natomiast unikanie ludzi, których cechy nas denerwują i którym przeszkadzają nasze cechy.
Są jednak w ludziach pewne rzeczy, których w żaden sposób nie można zinterpretować jako coś pozytywnego i zawsze są strasznie wkurzające. Jednak te rzeczy to nie cechy (na które nie zawsze mamy wpływ) tylko nasze zachowania. Mogłabym tu teraz zacząć wymieniać milion różnych zachowań, których w ludziach serdecznie nienawidzę – agresja, robienie na złość, dążenie do władzy, udawanie kogoś innego, chęć decydowania o cudzym życiu i pewnie miliony innych. Ale nie będę się teraz na nie wszystkie rozdrabniać, bo wydaje mi się, że każde z tych zachowań można sprowadzić do jednego, wspólnego źródła, które jak puszka Pandory, wypuszcza na świat wszystko, co jest w ludziach złe.
Tym źródłem jest ignorancja
Naprawdę z całego serca nie lubię ludzi, którzy kompletnie nad niczym się nie zastanowią, nie sprawdzą, nie pomyślą, tylko wydają opinie i osądy powierzchownie, czy wręcz idąc za tłumem. Nie mogę znieść osób, które bezmyślnie powtarzają zasłyszane pierdoły, wyciągają wnioski na podstawie domysłów lub strzępków informacji albo przyczepiają się do kogoś, nawet nie starając się go zrozumieć.
Co prawda ja mam „zboczenie” w drugą stronę i może dlatego tak mnie to denerwuje. Napisanie jakiegokolwiek tekstu, to u mnie co najmniej godzina „research’u”, czy aby na pewno jakiś cytat jest dokładny, czy użyłam wystarczająco precyzyjnego słowa, czy nie pomieszałam jakichś faktów itp. No ale jednak kilka osób mnie czasem czyta, więc nie chciałabym ich wprowadzić w błąd jakimś niezweryfikowanym babolem.
A ludzie mają to w głębokim poważaniu! Nie sprawdzą. Nie zweryfikują. Nie poszukają źródła. Bo przecież jak coś jest w telewizji / radiu / internecie / gazecie / książce to musi być prawda. Czasem nawet nie poświęcą kilku minut, żeby doczytać czy dosłuchać do końca – zobaczą nagłówek i już wszystko wiedzą! I to wiedzą tak dobrze, że nawet nie próbuj z nimi dyskutować, bo przecież oni wiedzą najlepiej!
Moim zdaniem to właśnie z tej ignorancji bierze się całe zło tego świata. To właśnie ignorancja sprawia, że zaczynamy oceniać ludzi nawet nie próbując zrozumieć ich sytuacji. A skoro tak łatwo idzie nam osądzanie, to równie łatwo przychodzi nam karanie. Przecież jak ktoś jest zły, to kara mu się należy. A jakiś sposób ukarania człowieka (nawet obcego) zawsze się znajdzie – a to mu przyłożymy, a to mu porysujemy samochód, a to rzucimy chamski komentarz w internecie, wyśmiejemy, zrobimy mu jakąś złośliwość albo po prostu obgadamy go za plecami. Jak to mówią – „kto chce, ten szuka sposobu” 😉
A jakbyśmy tak dla odmiany czasem przyjęli, że ludzie nie są z natury źli, że nie żyją po to, żeby robić nam na złość, zostawili ich w spokoju i zajęli się wyłącznie swoimi sprawami – takimi, które naprawdę nas dotyczą?
To, że w coś wierzysz, coś myślisz, masz jakieś poglądy polityczne, religijne, moralne, osobiste itp. to Twoje prawo. Masz prawo je mieć i jak się uprzesz to nawet masz prawo o nich mówić. Ale chyba nie jest Ci miło jak ktoś je krytykuje, ocenia albo narzuca Ci własne? I tak samo Ty nie powinnaś narzucać swoich, ani krytykować i oceniać cudzych.
Dlaczego nie umiemy pilnować swojego nosa? Dlaczego nie możemy się chwilę zastanowić nad tym, że człowiek, który np. śmierdzi nam w tramwaju to nie koniecznie musi być bezdomny alkoholik, tylko może zwyczajnie na coś choruje. Może ma świadomość tego jak pachnie, ale nie jest w stanie nic z tym zrobić. Ma się na zawsze w domu zamknąć? Może bezdomny na przystanku nie jest bezdomny dlatego, że wszystko przepił, tylko może ktoś go kiedyś okradł, oszukał i zostawił „na lodzie”, a jego aktualny problem alkoholowy nie wynika z tego, że to zły, nieodpowiedzialny człowiek, tylko z tego, że kiedyś został skrzywdzony, problemy go przerosły i do dziś nie umie sobie z nimi poradzić.
Nie chodzi mi o to, że nagle powinnaś rzucić wszystko i zacząć ratować uciśnionych czy zbawiać świat. Moim zdaniem na początek wystarczyłoby sprawdzenie kilku faktów zanim wydasz na kogoś kolejny wyrok. I może jeszcze skupienie się na tym, co Ty możesz zrobić, żeby ludziom nie wadzić, zamiast myśleć o tym, co ludzie powinni robić, żeby nie wadzić Tobie.
Teraz tak serio pytam: Co Ci za różnica jak ktoś inny jest ubrany, z kim sypia, jaki ma kolor skóry, w co wierzy, na kogo głosował, której drużynie kibicuje, czy ma dzieci, gdzie mieszka, ile zarabia itp.? W jaki sposób to wpływa na Twoje życie? Czy to, że ktoś np. zarabia więcej od Ciebie sprawia, że Ty zaczniesz zarabiać mniej? To, że ktoś ubrał się niestosownie do okoliczności sprawia, że Ty wyglądasz źle? Jak ktoś wierzy w coś innego to ta jego wiara powoduje, że Twoja słabnie? Jak ktoś tworzy „nietypową” rodzinę, to od tego Twoja „normalna” się rozpadnie? Czy o co w tym chodzi, bo naprawdę nie jestem w stanie tego zrozumieć…
Dlaczego mówisz „To bzdura!”, zamiast powiedzieć „Mam inne zdanie”? Dlaczego mówisz „Ty idioto!”, zamiast powiedzieć „Nie zgadzam się z Tobą”? Dlaczego mówisz „Chyba do reszty zdurnieli!”, zamiast doczytać artykuł do końca, poszukać materiałów źródłowych, sprawdzić dokładnie o co chodzi i przeanalizować wady oraz zalety jakiegoś rozwiązania?
Jedenasta plaga
Może moje poglądy wydadzą Ci się drastyczne i skrajne, ale moim zdaniem jeżeli koniec świata kiedykolwiek nadejdzie, to nie będzie spowodowany plamami na słońcu, uderzeniem meteorytu, czy inwazją z kosmosu tylko właśnie ludzką ignorancją.
Moim absolutnie ulubionym przykładem jeżeli chodzi o to zjawisko są wszystkie dyskusje facebookowo – internetowe. A szczególnie te, które toczą się pod podlinkowanymi artykułami z portali informacyjnych. Zazwyczaj 95% dyskutujących i oburzających się nawet nie kliknie w artykuł tylko wyraża swoją opinię na podstawie nagłówka. Do tego jest może 10%, które przeczytało cały tekst i nie więcej niż 1% osób, które zastanowiły się nad tym co przeczytały, sprawdziły fakty oraz źródła i dopiero zaczęły się wypowiadać. W efekcie ten 1%, który naprawdę wie o co chodzi zostaje całkowicie zaszczuty, zakrzyczany i zhejtowany przez tych, co przeczytali tylko nagłówek.
Oczywiście im bardziej „chwytliwy” (emocjonalny, kontrowersyjny) temat, tym mniej osób sprawdza o co w nim tak naprawdę chodzi. Ludzie nagminnie wypowiadają się nie sprawdzając danych źródłowych, badań, czy znaczenia użytych określeń, ani nawet nie zastanawiając się, czy informacja podana w nagłówku jest tak zwyczajnie na logikę – w jakikolwiek sposób sensowna lub prawdopodobna.
Dopiero co cały internet dramatyzował na temat RODO, a wśród tysięcy głosów wypowiadających się na ten temat nie można było znaleźć niemal żadnego, który przywoływałby oryginalną treść rozporządzenia. A teraz mamy „powtórkę z rozrywki” – wszyscy wyrokują koniec internetu, „bo Artykuł 13.” ale bardzo ciekawa jestem, kto z tych oburzonych faktycznie przeczytał treść tego artykułu, albo chociaż jest w stanie podać nazwę aktu prawnego, z którego ten artykuł pochodzi. Jak dla mnie to nie wprowadza on nic ani nowego, ani oburzającego, a tylko reguluje to, co większość serwisów już robi – blokady łamania praw autorskich. Przecież komunikat na YouTube „Ten film został zablokowany na mocy praw autorskich” widział chyba każdy, kto spędził na tym serwisie więcej niż dwie minuty. Na facebooku co chwile są wielkie akcje zbulwersowanych twórców internetowych, że ktoś im kradnie teksty, rysunki itp., po których następuje nawoływanie do zgłaszania wszystkich naruszeń, publiczny lincz sprawców i wielkie oburzenie, że facebook pozwala na łamanie praw autorskich. Facebook też na to nie pozwala – wystarczy mu takie łamanie praw zgłosić. A jak mają wejść przepisy, które w praktyce sprowadzą się do ułatwienia właścicielom treści ochrony swoich praw, to nagle wszyscy są na „NIE”. Dlaczego? Bo większość z tych osób dała się zmanipulować, nie przeczytała tych przepisów i nie zastanowiła się co one tak naprawdę wprowadzają. Przecież to nie jest tak, że nagle Unia stanie się właścicielem praw do wszystkiego i będzie wszystkich blokować z urzędu. Właścicielem praw nadal pozostaje właściciel praw, więc jeżeli ja chcę, żeby ktoś gdzieś o mnie pisał, czy do mnie linkował, to na takie działania pozwalam, a jak nie chcę, żeby ktoś bez mojej wiedzy kradł moje teksty, to na to nie pozwalam, bo prawa są moje i wszystkie działania na które wyrażam zgodę nie są łamaniem praw autorskich.
To oczywiście absolutnie nie jest tekst o artykule 13, więc przepraszam, jeżeli gdzieś użyłam zbyt dużego skrótu myślowego. Nie chcę się wdawać w szczegóły (a wiesz, że potrafię), bo chodziło mi tylko o zobrazowanie zjawiska, a nie dywagacje nad przyszłością internetu w odniesieniu do europejskiego prawodawstwa, więc w tym miejscu pozwolę sobie ten przykład zakończyć i nie roztrząsać go już bardziej.
Poroztrząsam jednak samą ideę „roztrząsania”
Dostaję od moich czytelniczek wiele pozytywnych „reakcji” (komentarzy, maili, wiadomości na fb itp.), że blog fajny, przydatny, że któraś rada się sprawdziła i pomogła. Jednak wśród tych wszystkich pozytywnych informacji zwrotnych, moja ulubiona i jednocześnie ta, która pojawia się najczęściej dotyczy właśnie „roztrząsania”. Dotyczy tego, że dając każdą radę podaję setki słów wyjaśnienia, uzasadnienia i często przykłady, a opisując problem – cofam się do wszystkich możliwych przyczyn przez całą historię wszechświata, aż do wielkiego wybuchu albo do tego słowa, co było na początku – w co tam kto wierzy.
Bo przecież mogłabym napisać – „Masz bałagan, bo jesteś leniwym brudasem” i „Weź się w garść i posprzątaj”. Przecież większość ludzi właśnie tak myśli i o zgrozo – pisze nawet takie rzeczy w internecie pod swoim imieniem nazwiskiem.
A przecież nawet nie wdając się w ciemne zakamarki ludzkiej psychiki, na taką zwykłą, prostą logikę można się łatwo domyślić, że jakbym była leniwym brudasem, to leżałabym cały dzień przed telewizorem, nie mając potrzeby ani się umyć, ani się przebierać, bo brudasowi nie przeszkadza, że jest brudny i śmierdzi, a leniowi nie chce się tyłka podnieść z wyra. Więc niby skąd miałby się w domu ten bałagan zrobić? Krasnale przyjdą i podrzucą te sterty ciuchów do prania, a trole usyfią wannę osadem z mydła? Leń przecież nic nie robi, a jak nic nie robi, to nie używa rzeczy, więc skąd miałby się u niego wziąć bałagan? Przedmioty same wychodzą z szafek i rozbiegają się po terenie?
Zazwyczaj największy bałagan mają te osoby, które są najbardziej aktywne, zabiegane i perfekcyjne. Ale kto się nad tym zastanawia? Kto szuka przyczyny? Kto pomyśli, że bałagan w domu wynika z braku czasu, braku umiejętności, nadmiaru rzeczy, nadmiaru obowiązków, problemów osobistych albo wszystkiego na raz? Nikt. Łatwiej powiedzieć „Leń i brudas”.
I jeszcze w sytuacji, kiedy zachowują się tak bardzo małe dzieci albo ludzie, którzy swoją edukację zakończyli gdzieś w okolicach nauczania początkowego, to naprawdę można to olać, westchnąć, przewrócić oczami i iść dalej. Ale jeżeli w taki sposób zachowują się osoby dorosłe, wykształcone, opiniotwórcze, a często zajmujące wysokie stanowiska, mające dużą decyzyjność i realny wpływ na losy firm, instytucji albo różnych zbiorowości ludzkich, to naprawdę aż mi się nóż w kieszeni otwiera.
Ja wcale nie mówię, że wszyscy musimy mieć takie same poglądy, zgadzać się ze wszystkim i wszystko ma nam się podobać. Ale na miłość boską – zacznijmy samodzielnie myśleć i sprawdzać to, czego nie wiemy! Niech te nasz poglądy będą faktycznie nasze, a nie oparte na manipulacjach i domysłach.
Mam to ogromne szczęście, że jak do tej pory wśród moich czytelniczek zdecydowana większość nie daje się ponieść ignorancji, a pojedyncze sztuki, które się raz na jakiś czas trafiają – szybko stąd uciekają 😉 Skoro dotrwałaś do końca tekstu, to wnioskuję, że również należysz do grona tych osób, które przeczytają do końca zanim się wypowiedzą. Zdradzę Ci zatem złotą zasadę, która sprawi, że Twoje życie stanie się dużo łatwiejsze, życie mniej nerwowe, a świat dużo bardziej przyjazny:
Zanim wypowiesz / napiszesz jedno zdanie na jakiś temat – przeczytaj o tym co najmniej 10 zdań z wiarygodnego źródła.
Chociaż z drugiej strony, jeżeli faktycznie będziesz się tego trzymać (albo może już tak robisz), to zapewne również będziesz mieć problemy z akceptacją ludzkiej ignorancji.